Czego się spodziewamy, podejmując trud wychowania? Pragniemy uczynić z dziecka „dobrze wychowanego człowieka”. Kim jednak jest ten, kogo można określić tym zaszczytnym mianem? I czy przypadkiem ta oczywista konsekwencja, jakiej możemy oczekiwać od wychowania, nie została dzisiaj zapomniana?
Zagubiony sens
Doświadczenie naszego codziennego języka i codziennego życia pozwala utożsamić dobre wychowanie z kulturą: człowiek dobrze wychowany to po prostu człowiek kulturalny. Zapomnienia dobrego wychowania, jako pierwszej konsekwencji wychowania w ogóle, zaznajemy być może za sprawą dotkliwego kryzysu dotykającego kultury. Na czym ów kryzys polega? To problem złożony, wydaje się jednak, że mamy w nim do czynienia z zanikiem istotnego sensu zawartego w słowie, a co za tym idzie, w samym zjawisku kultury. Być może zresztą kolejność jest odwrotna – zawirowania związane z dotykającymi nas wielowymiarowymi zmianami pociągają za sobą dewaluację pojęcia.
Jakkolwiek jest, sens wyraźnie się zagubił i niełatwo daje się znów odnaleźć. W znacznej mierze wynika to z niewielkiej już dziś atrakcyjności kryjącego się w słowie „kultura” sposobu myślenia i ujmowania świata. Kultura bowiem, wywiedziona z łacińskiego colere, to troska i dbałość o dostępne nam za ich sprawą, na pierwszy rzut oka zupełnie nieoczywiste – dobro.
Dobro (nie)konieczne
O jaki rodzaj dobra dba kultura? Choć zabrzmi to osobliwie, kultura jest – zarówno wówczas, kiedy myślimy o niej jako o sposobie bycia, jak i wtedy, gdy chodzi nam o gromadzony przez wieki dorobek ludzkiego ducha – dbaniem o dobro niekonieczne. Wiadomo, że słowo „kultura”, odnoszące się początkowo do uprawy ziemi czyli tego, co podyktowane jest przymusem, jaki wywiera na nas potrzeba zdobycia pokarmu, stało się później określeniem pracy, którą człowiek wkłada w ożywienie i „uprawę” swojego umysłu. Cultura animi, w przeciwieństwie do cultura agri, nie jest wyrazem biologicznej potrzeby utrzymania się przy życiu, ale raczej pewnym naddatkiem, który pojawia się wówczas, gdy podstawowe potrzeby zostają zaspokojone. W tym sensie można więc mówić o niekonieczności kultury. O ile bowiem nie da się pomyśleć życia bez dostarczania naszemu ciału pokarmu, o tyle można je sobie wyobrazić bez uczestniczenia w dobrach oferowanych nam przez kulturę. Okazuje się nawet, że niekiedy nie jest to kwestia wyłącznie wyobraźni, a całkiem dobrze się mającej praktyki.
Czy jednak, kiedy myślimy o wychowaniu, może chodzić nam tylko o takie życie, które nie przekracza ram biologicznych związanych z nimi potrzeb? Odpowiedź jest jasna: oczywiście nie o to chodzi. I chociaż bez domowego zacisza, w którym dziecko może bezpiecznie rosnąć, spokojne o to, że będzie miało co zjeść, gdzie zasnąć i w co się ubrać, nie sposób pomyśleć o wychowaniu, to przecież niepodobna również uznać, że zapewnienie tych podstawowych warunków rozwoju, a później także życia dorosłego już człowieka stanowi wszystko, do czego jako ludzie mamy nie tylko możliwość, ale i obowiązek dążyć.
Znaleźć argument
Kultura jest zatem konieczną troską o sprawy niekonieczne. Jednak niekonieczne nie znaczy nieważne, ale takie, które – pozostając poza koniecznością i związanym z nią przymusem – wprowadzają człowieka w przestrzeń wolności. W tej przestrzeni, inaczej niż w sferze tzw. potrzeb podstawowych, nie obowiązuje „muszę”, lecz „chcę”. A jeśli muszę, to tylko w sensie właściwym zagadnieniom moralnym. Oferowana przez kulturę przestrzeń może nas zatem pociągać, zapraszać do uczestnictwa i współtworzenia. Co sprawia, że chcemy na to zaproszenie odpowiedzieć?
Można przypuszczać, że samo „nie muszę”, związane z pewnym sposobem rozumienia wolności, ma dla człowieka urzekającą moc i nawet wówczas, gdy wydaje się stanem ostatecznie nieosiągalnym (zawsze przecież coś musimy), jesteśmy gotowi mu ulec. Niestety, jest to przypuszczenie naiwne. Chociaż psychologia przekonuje, że przymus niszczy wszelki zapał, jednak nietrudno spostrzec, że prawo to nie działa w odwrotną stronę. Są dziedziny, w których brak przymusu nie rozpala automatycznie gorliwości – zgodzi się z tym każdy, kto na przykład próbował przekonać dzieci do utrzymywania porządku w ich pokoju. Nieczęsto można usłyszeć: „Nie muszę, zatem z przyjemnością zrobię”.
Nie chodzi zatem tylko o brak przymusu. To nie jest stan, który sam w sobie byłby pociągający. Może wobec tego kultura dysponuje jakimś nieodpartym argumentem, który przekonuje nas o tym, że jest to rzecz ważna, a my sami winniśmy być kulturalni? Oczywiście takich argumentów jest sporo, a posługiwanie się nimi jest w wielu sytuacjach słuszne. Lubimy wiedzieć, że robimy coś dla czegoś.
Można więc przekonywać, że kiedy mówimy ludziom „Dzień dobry”, to dobrze o nas myślą, a gdy jesteśmy uprzejmi, to się nam odwdzięczają. W tym samym duchu, posługując się kategoriami bezpośredniego pożytku, jakim jest kulturalne obycie, poszerzanie własnych horyzontów czy zdobywanie wiedzy, można też uzasadniać chodzenie do teatru, czytanie książek, uczestniczenie w wystawach i koncertach. Mimo iż przekonujące, jest to jednak podejście błędne. Traktuje ono kulturę instrumentalnie, jako środek do innego celu niż ona sama. Choć byłby to cel słuszny i wzniosły, rezultat będzie zawsze ten sam: żałosny. W perspektywie, która chciałaby odsłonić istotny sens kultury, nie ma właściwie większej różnicy między oglądaniem obrazu po to, żeby – jak pisze Hannah Arendt, analizując dotykający współczesną kulturę kryzys – udoskonalić własną wiedzę na temat danej epoki, a „praktycznym” wykorzystaniem go do zasłonięcia dziury w ścianie (Arendt 2010: 244). Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku posługujemy się dziełem sztuki jak narzędziem. A to oznacza, że równie dobrze moglibyśmy do swoich celów użyć czegoś innego.
Tymczasem kultura, tworzące ją dzieła, a także gesty, słowa, obyczaje, wreszcie sami ludzie są nie do zastąpienia, a ich istnienia nie da się uzasadnić poprzez odwołanie do argumentów pragmatycznych. To jest zasadniczy sens, a zarazem też trudność, jaka towarzyszy myśleniu o wychowaniu w kontekście kultury, a więc w kontekście cierpliwego dbania o ukazanie w materialnej, ulotnej przecież postaci tego wszystkiego, co zasadniczo niematerialne i tym samym niezmienne, zawsze tak samo ważne, a równocześnie osłonięte nieodkrywalną tajemnicą. Ma to wyraźnie moralny wydźwięk.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.