Himalaje cierpienia

Przewodnik Katolicki 19/2015 Przewodnik Katolicki 19/2015

Zdjęcia zniszczonego przez trzęsienie ziemi Nepalu wbijają w fotel. Odbudowa jednego z najbiedniejszych państw świata potrwa dziesiątki lat.

 

Kilka dni po kataklizmie dramatyczne doniesienia z Nepalu zaczynają schodzić z żółtych pasków serwisów informacyjnych. Ale dramat tego kraju trwa nadal. Wystarczy garść liczb: 8 mln osób dotkniętych skutkami trzęsienia ziemi, 4,2 mln potrzebujących natychmiastowego dostępu do wody, sanitariatów i opieki medycznej – w tym, jak szacuje UNICEF, blisko 2 mln dzieci; prawie 16 tys. kompletnie zniszczonych domów, a kolejne pół miliona poważnie uszkodzonych. I można by tak długo wyliczać. W przypadku Nepalu – tak jak kilka lat temu na Haiti – mamy do czynienia z katastrofą humanitarną na ogromną skalę, która nie skończy się ot tak, wraz z zaprzestaniem wstrząsów płyty tektonicznej. Bo setki tysięcy uchodźców jeszcze bardzo długo nie będą miały ani gdzie, ani za co żyć. Czekają ich miesiące, może nawet lata wegetacji w prymitywnych warunkach pod namiotami, na garnuszku międzynarodowej pomocy humanitarnej. I to pod warunkiem, że świat nie zapomni. Jedyna nadzieja w tym, że teraz zacznie wreszcie dostrzegać, że Nepal to nie tylko majestatyczne Himalaje.

Najbardziej sejsmiczne miejsce świata

O groźbie trzęsienia ziemi w Nepalu mówiło się od bardzo dawna. Ba – przewidywano nawet, skądinąd całkiem słusznie, jak duże może mieć ono rozmiary. „Katastrofa, do jakiej doszło w Nepalu, musiała nastąpić. Nie było tylko wiadomo, kiedy dokładnie stanie się faktem” – stwierdził w rozmowie z portalem Interia prof. Stanisław Lasocki, kierownik Zakładu Sejsmologii w Instytucie Geofizyki Polskiej Akademii Nauk, przypominając, że kraj ten leży w rejonie kolizji dwóch płyt tektonicznych: indyjskiej i  euroazjatyckiej. Wynikiem tej kolizji jest choćby powstanie samych Himalajów. Tymczasem już kilka miesięcy temu, w grudniu 2014 r., sejsmolodzy nepalscy ostrzegali, że krajowi grozi w bliskiej perspektywie czasu potężne trzęsienie ziemi, które szacowali nas około 8 stopni w skali Richtera (i faktycznie nie pomylili się bardzo – jego siła wyniosła 7,8 stopni), wskazując, że w Dolinie Katmandu co 70–80 lat dochodzi do wstrząsów na podobną skalę. W tym kontekście przypominali, że od ostatniego gigantycznego wstrząsu, które zniszczyło Katmandu, minęło 81 lat. Jeszcze tydzień przed tragedią w stolicy Nepalu odbywała się konferencja naukowa, podczas której ostrzegano przed możliwym kataklizmem, argumentując, że Katmandu uważane jest przez sejsmologów za najbardziej zagrożoną trzęsieniem ziemi stolicę na świecie. Przestrzegano przy tym, że skala zniszczeń może być olbrzymia, nie tylko ze względu na siłę wstrząsów, ale także z powodu olbrzymiego  zagęszczenia ludności w Dolinie Katmandu (żyje tam ponad 1,5 mln ludzi) oraz zbyt lekkiej, wręcz rachitycznej konstrukcji tamtejszych budynków. „To walące się budynki zabijają ludzi, nie samo trzęsienie ziemi. Gdybyś mieszkał na płaskiej pustyni, trzęsienie ziemi nic by ci nie zrobiło” – tłumaczył później w wywiadzie dla agencji AP sejsmolog James Jackson.

Wszystkie te ostrzeżenia zostały jednak w praktyce zignorowane. Co prawda od kilku lat usiłowano w Nepalu wprowadzać Narodową Strategię Zarządzania Ryzykiem Katastrof i bardziej restrykcyjne przepisy budowlane po to, by przygotować odpowiednią infrastrukturę antysejsmiczną, ale większość z tych rozwiązań pozostała jedynie na papierze. Dlaczego tak się stało? To proste, taka infrastruktura jest po prostu bardzo droga. I tutaj właśnie dochodzimy do sedna całego nepalskiego problemu.

Balans między miliardami

Pod Himalajami brakuje pieniędzy dosłownie na wszystko. Nepal uznawany jest wszak za najbiedniejsze państwo w Azji i w ogóle jedno z najbiedniejszych na świecie. Przez lata kraj zmagał się z wyniszczającą wojną domową, a jeszcze do niedawna rządy w Katmandu sprawowali radykalni komuniści spod znaku Mao. Od kilku lat Nepal próbuje co prawda wyjść na prostą, ale jest słaby, niestabilny, skorumpowany i – jak na warunki azjatyckie – niezbyt duży, choć relatywnie bardzo ludny. Według różnych szacunków  zamieszkuje go dziś 28–30 mln ludzi (przy powierzchni ponad dwukrotnie mniejszej od Polski). Na dodatek ma kiepskie położenie geograficzne, sytuując się między dwoma azjatyckimi potęgami, a zarazem najludniejszymi państwami świata: Chinami i Indiami.

Himalaje cierpienia   HARISH TYAGI /PAP/EPA Dziś już wiadomo, że liczenie strat, jakie spowodował śmiercionośny kataklizm, nie będzie ani proste ani tym bardziej szybkie. Podobnie jak szacowanie ofiar w ludziach

– Nepal oddzielony jest od Chin Himalajami, więc wpływ sąsiada z północy jest mniejszy, choć istnieje, choćby w postaci działalności miejscowych ugrupowań maoistycznych. Mówi się natomiast, że co stuknie i zabrzęczy w Delhi, odzywa się zaraz echem w całym Nepalu. Wpływ Indii jest naprawdę przemożny – kulturowo Nepal to jest kraj subkontynentu indyjskiego, przede wszystkim ze względu na to, że dominującą religią jest tam hinduizm – opowiada Bartłomiej Wróblewski, podróżnik, zdobywca Korony Ziemi, który w Nepalu był aż czterokrotnie.

Nepal balansuje więc między dwoma miliardowymi populacjami, nie mając tak naprawdę zbyt wiele do zaoferowania poza samymi Himalajami.

Himalaje i reszta

Ponad 80 proc. powierzchni kraju pokrywają góry o średniej wysokości około 6000 m n.p.m., które z jednej strony są błogosławieństwem Nepalu, z drugiej zaś jego przekleństwem. Kraj nie ma rozwiniętego własnego przemysłu, nie wydobywa żadnych surowców, siłą rzeczy więc żyje niemalże wyłącznie z gospodarki naturalnej. Rolnictwo stanowi nadal podstawę miejscowej gospodarki, jednak w warunkach górskich jego wydajność jest mizerna.

Niewiele jest wysp nowoczesności, nawet w stolicy kraju, Katmandu. – To jest typowo azjatyckie, niezwykle ruchliwe, biedne miasto, w którym ruch przypomina to, co się dzieje w mrowisku. Dla zewnętrznego obserwatora sprawia ono wrażenie takiego pulsującego chaosu. Wydaje się, że nic tam dobrze nie funkcjonuje, co chwila wysiada elektryczność, awarie są na porządku dziennym, podobnie jak strajki. Komunikacja, urzędy – wszystko to działa od przypadku do przypadku. Do tego dochodzi  olbrzymia niestabilność polityczna, gospodarcza i społeczna, która charakteryzuje niemal cały kraj – wylicza Bartłomiej Wróblewski.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...