Serce to nie bunkier

Niedziela 17/2016 Niedziela 17/2016

O miłości, nadziei i wolności płynących z miłosierdzia z Magdaleną Frączek – wokalistką i ambasadorką Światowych Dni Młodzieży – podczas Toruńskiej Strefy Miłosierdzia rozmawia Daria Neumann

 

DARIA NEUMANN: – Tematem ŚDM także jest miłosierdzie. Czym jest ono dla Ciebie?

MAGDALENA FRĄCZEK: – Miłosierdzie jest odwróceniem tych wszystkich modnych wartości, w które jesteśmy wtłaczani po to, aby się komuś podobać, aby nie stracić twarzy. Boimy się popełnić błąd, przyznać się do słabości, ludzie oczekują, abyśmy byli perfekcyjni, doskonali w pracy i w szkole, tzw. najlepsi. Sami dla siebie jesteśmy najsurowszymi sędziami. Miłosierdzie to pełne miłości stanięcie w prawdzie o tym, że jestem słaba i wcale nie mniej przez to kochana. Tak właśnie patrzy Bóg – nic Go we mnie nie przeraża, bo to wszystko ma prawo być. Wszyscy ludzie popełniają błędy, nie są pozbawieni niemocy. Miłosierdzie to doświadczenie absolutnego przyjęcia w tym, jaka jestem, bez poniżania się i bez wywyższania. To kontakt z rzeczywistością, dokładnie tym są dla mnie uczynki miłosierdzia – jeśli widzę, że ktoś jest głodny, daję mu jeść. I nie musi być to od razu bezdomny, ale mąż, żona lub dziecko. Kiedy ktoś ma jakieś strapienie, staram się go pocieszyć. To może być koleżanka ze szkoły albo starsza osoba, która boi się spotkania ze śmiercią...

W Księdze Psalmów czytamy, że Bóg jest łaskawy i miłosierny. Myślę, że miłosierdzie Boga to coś więcej niż tylko litość. To absolutne zrozumienie mojej sytuacji, tego, że jestem człowiekiem, i wszystkiego, co się z tym wiąże. Są chwile, gdy myślę, że Bóg ma mi za złe to czy tamto. Patrząc jednak z dystansu, myślę, że On nie ma mi niczego za złe, ponieważ doskonale zna kondycję człowieka, moje ograniczenia. Pragnie okazać mi miłosierdzie, do tego potrzebuje relacji ze mną, bo nie można kogoś uszczęśliwić na siłę. Myślę, że Bóg po prostu wiedział, iż musi posłać nam swojego Syna na ratunek, bo sami nie damy rady. Dlatego Jezus jest wyrazem Jego najgłębszego miłosierdzia. Bóg stał się człowiekiem. Jezus jest przede wszystkim miłosierny. Przez wszystko, co zrobił, chciał pokazać nam, jaki jest Ojciec, jak Mu na nas zależy, jak bardzo pragnie dla nas szczęścia.

– Twój debiutancki album, z którym do nas przyjechałaś, składa się z jedenastu utworów – jedenastu historii kobiet, także, a może przede wszystkim, tych znanych z kart Biblii. Z którą z tych postaci masz najwięcej wspólnego?

– Te wspólne punkty zmieniają się z biegiem czasu. Myślę, że zawsze coś mnie łączy z tymi postaciami, bardziej lub mniej, są po prostu uniwersalne. „Zuzanna” to opowieść o zaufaniu w obliczu totalnego opuszczenia, w chwili, gdy nikt mnie nie chce obronić. „Lena” – to historia o wierze, o porzuceniu podejścia, w którym muszę czuć pozorną kontrolę nad swoim życiem. „Anna” – to nawiązanie do opowieści o pragnieniach, jakie miała mama Samuela. Była bezpłodna, pragnęła mieć dziecko, codziennie „wylewała swą duszę przed Panem” (1 Sm 1, 15c). Ta piosenka jest właśnie wylaniem takich najskrytszych pragnień, jest szczera. Chodzi o to, że te kobiety, mimo iż żyły setki lat temu, są prawdziwie inspirujące. Ich lęki, pragnienia, potrzeba miłości, kochania, relacji z Bogiem są równie realistyczne jak nasze, moje.

– W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Tęsknię za kobiecością, która się siebie nie wstydzi. Chcę pokazać kobietę jako najpiękniejsze dzieło Boże”. Płyta, o której mowa, nosi tytuł „Effatha” (Otwórz się!). Co właściwie znaczy ten tytuł w kontekście całości?

– Ta płyta powstała przede wszystkim dlatego, że w końcu zaczęłam zajmować się sobą, swoim wnętrzem. Wcześniej śpiewałam raczej coś w stylu protest songów, ogólnie. Osobiste rzeczy chowałam do szuflady. Można rozszerzyć tę myśl – „Effatha” powstała po to, aby kobieta mogła zająć się sobą, swoim wnętrzem, aby człowiek zwrócił uwagę na swoje wnętrze. Żeby się otworzyć, trzeba najpierw zdać sobie sprawę, że ma się swój własny, wyjątkowy, zbudowany z przeżyć, emocji, potrzeb, doświadczeń i łaski świat wewnętrzny. „Otwórz się!” to naturalna potrzeba każdego i każdej z nas, realizujemy się w relacji do siebie samych, do drugiego człowieka i do Boga. W tej płycie chodzi o to, że serce człowieka to nie piwnica, okop czy bunkier, w którym mam schować się na miliard lat. Że nawet te doświadczenia, których najbardziej się wstydzę, są po to, aby je przeżyć, stoczyć walkę i podzielić się swoim doświadczeniem z innymi.

– Jak rozpoczęła się Twoja historia z muzyką? Skąd czerpiesz inspiracje do tworzenia?

– Już w dzieciństwie przejawiałam zamiłowanie do publicznych występów. W wieku trzech, czterech lat wdrapywałam się na krzesło i śpiewałam kolędy, piosenki z bajek. Gdy miałam siedem lat, rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej. I tak to się zaczęło. Potem były pierwsze zespoły, w które naprawdę wkładałam całe serce. Muzyka zawsze mnie pochłaniała, zatapiałam się w niej, potrafiłam za pomocą dźwięków wyrazić swoje emocje. Myślę, że moje inspiracje są niezmienne, tzn. inspiruje mnie wszystko. Nie ma sensu wymieniać, bo naprawdę nawet pozornie zwyczajna rzecz czy rozmowa może stać się przyczynkiem jakiejś twórczej myśli. Jestem ultrawrażliwą osobą (śmiech).

– Śpiewasz o nadziei, o pięknie, o wymagającej miłości – to dziś niezbyt popularne. Dla kogo tworzysz?

– Dla każdego. Nie ma osób, dla których nie chciałabym zaśpiewać, zagrać. Myślę, że jeśli chodzi o muzykę, pewna część z nas słucha po prostu tego, co jest aktualnie w radiu, w Internecie i telewizji, a to jest przecież jakiś nanoodcinek rzeczywistości muzycznej. Bywa najczęściej tak, że muzyka przekazywana w mediach nie traktuje o rzeczach głębszych, ogłupia słuchacza, bo myślenie  – jak zawsze – jest „niebezpieczne”, człowiek jeszcze może dojść do jakichś mądrych wniosków. Na koncertach widzę, że moja publiczność jest wielopokoleniowa, że trafiam do każdej grupy wiekowej i społecznej, te ramy w ogóle nie mają żadnej realnej siły. Myślę, że zawsze jesteśmy głodni dobrych wieści, właśnie nadziei, piękna i prawdziwej miłości. Śpiewanie o tym sprawia, że może trudniej jest mi „znaleźć” fanów, ponieważ nie mam wielkiej wytwórni stojącej za mną i przede mną, ale za to jeśli ktoś już coś ze mną przeżyje na koncercie, nie odpuszcza tak łatwo. Słucha mojej muzyki, otwiera się na nią, jest ona dla niego pocieszeniem.

– Poetycki zapis wrażliwości i siły kobiety już za nami. Jakie są Twoje plany muzyczne na najbliższy czas?

– Przede wszystkim praca nad drugą płytą. Spotkałam fantastycznego producenta – Krzysztofa Łochowicza, z którym tworzę nowe rzeczy. Nie mam jeszcze konkretnych informacji dotyczących premiery, ale zapewniam, że mówimy tu o miesiącach, a nie o latach (śmiech). To będzie naprawdę piękny materiał. Nagrałam ostatnio także album z Golgotą Młodych – premiera płyty w kwietniu. Trochę śpiewam, bardziej gram na instrumentach klawiszowych, debiutuję tu w warstwie elektronicznej. Oprócz tego gram swoje koncerty, tzw. live solo acty. Kocham ten sposób spotkania z ludźmi, ten rodzaj intymności i bliskości ze słuchaczem. Ciągle się czegoś uczę, np. tego, jak wielka jest w nas tęsknota za ciszą. Czasem myślę, że cisza to moja ulubiona muzyka (śmiech).

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...