Polska Matka Teresa

Niedziela 19/2016 Niedziela 19/2016

Siostra Alicja Kaszczuk należy do Zgromadzenia Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia. Od 2007 r. posługuje w Kenii. Przez pierwsze osiem miesięcy opiekowała się dziećmi chorymi na AIDS, później została przełożoną wspólnoty sióstr w miejscowości Laare. Wiele osób mówi o niej: „Polska Matka Teresa” lub „Anioł Afryki”.

 

– Istnieje też możliwość pomagania bezimiennie.

– I to jest niezwykle ważna i potrzebna pomoc. Nieraz trzeba szybko reagować. Kiedyś Klaudia Zielińska, koordynatorka projektu „Adopcja na odległość”, znalazła dziecko podrzucone na misje. W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, czy jest chore, czy przeżyje. Gdyby nie wpłaty na pomoc bezimienną, nie byłoby środków, aby mu pomóc. Innym razem matka przyniosła swoje malutkie dziecko. Ważyło nieco ponad kilogram i miało 3 miesiące. Ta kobieta nie zmieniała dziecku pieluszki od urodzenia. Dziecko było chore. Zaniosłam je przed tabernakulum w naszej kaplicy. Powiedziałam: „Panie Jezu, Tobie je oddaję. Pomóż” i szybko zawiozłam je do szpitala. Potrzebowałam pieniędzy, ponieważ w Kenii, gdy ktoś nie ma ubezpieczenia, to musi płacić za leczenie. Jeśli tego nie zrobi, to nikt w szpitalu nie przyjmie nawet umierającego dziecka.

Nieraz ratujemy też rodziców. Ostatnio martwiłam się o chorą kobietę, która miała anemię. Wychowywała 8 dzieci. Umierała, bo nie miała pieniędzy na leki za 20 euro.

– Kiedyś do misji przyszedł mężczyzna i powiedział, że zmarła mu żona. Przyniósł dziecko i prosił, żeby Siostra się nim zaopiekowała.

– Wyjął dziecko z kieszeni. Powiedział, że chłopczyk przed chwilą się urodził i na imię ma Obama. Dodał: „Siostro, zmarła moja pierwsza żona przy porodzie. Zostawiła 12 dzieci. Wychowa je moja druga żona, ale najgorzej z tym małym, bo nie wiem, co zrobić, żeby przeżył”. Oczywiście, szybko zajęliśmy się Obamą. Dodam, że w Kenii panuje wielożeństwo i często żony wspierają się wzajemnie. Pojechałam do drugiej żony tego pana sprawdzić, jak im się żyje. Okazało się, że kobieta miała 10 swoich dzieci i nagle musiała zająć się jeszcze 12... Uzyskała od nas pomoc. Teraz Obama jest już duży i chodzi do szkoły.

– Poza biedą innym problemem w Laare są chorzy na AIDS.

– Wiele osób choruje. Dzięki pomocy organizacji międzynarodowych mogą bezpłatnie otrzymywać leki, które pozwalają na normalne funkcjonowanie przez 20-30 lat. Ale żeby leki działały, chory musi jeść. Wielu chorych nie ma pieniędzy na jedzenie. Często głodują i dlatego leczenie jest nieskuteczne.

Inny problem to dzieci ulicy. Żyją z tego, co właściciele sklepów wyrzucają na śmietnik, i z resztek dań z restauracji. Śpią w jakichś kątach, pod samochodami, na bazarze. Próbujemy im pomóc – kąpiemy, wysyłamy do szkoły. Ale zostają u nas 2, 3 osoby, a reszta wraca na ulice.

– Czy dużo osób z Polski pomaga misji?

– Bardzo dużo. Jestem wzruszona ofiarnością ludzi. Miłosierny Bóg porusza ich serca, a my w Kenii jesteśmy pomostem do przekazywania tego dobra konkretnym ludziom, np. przedstawiciele gdańskiej Caritas przyjeżdżają co roku i przywożą dużo darów. To bezcenna pomoc. Pomagają klasy z różnych szkół Polski. Mamy bardzo wielu darczyńców indywidualnych, wśród nich jest też fotograf współpracujący z tygodnikiem „Niedziela” pan Grzegorz Gałązka. Często ludzie rezygnują z czegoś, aby pomagać. Pamiętam panią Katarzynę z Domu Opieki Społecznej w Otwocku. Na szafeczce nocnej miała zdjęcie Beniamina – dziecka z Kenii, któremu pomagała. Kiedyś powiedziała: „Siostro, w tym roku nie kupię sobie butów na zimę i te pieniądze przeznaczę na pierwsze buty dla mojego dziecka”.

– Pomagają również więźniowie...

– ...np. z Włocławka. Tam są chłopcy, którzy pracują, np. nosząc worki z cementem. Zarobionych pieniędzy nie wydają np. na papierosy. Mówią: „Wyślijcie siostrze Alicji na pomoc dla dzieci”.

Często opowiadamy mieszkańcom Laare o darczyńcach. Są wzruszeni, że nie pozostają sami ze swoimi problemami, że ktoś o nich pamięta. Tym, którzy otrzymują pomoc, przypominamy, żeby dzielili się z innymi. Cieszymy się, że idą do domu z torebeczką fasoli i nie zostawiają jej dla siebie. Idą do mieszkających obok sąsiadów, którzy głodują, i dzielą się tym darem. Doświadczają miłości i sami ofiarowują miłość innym.

– Zaprasza też Siostra ludzi z Laare do wspólnej pracy, do dzielenia się odpowiedzialnością...

– Misja ma 9 ha ziemi ofiarowanych przez zarząd wsi i 5 krów zakupionych z darów m.in. szkół w Polsce. Dzięki temu dzieci piją mleko. Uprawą ziemi zajmujemy się wraz z mieszkańcami. Na początku matki tłumaczyły mi: „Siostro, ja nie mogę pracować, bo mam niemowlę w domu”. Odpowiadałam: „Przynieś niemowlę do misji, my je wykąpiemy, nakarmimy i się nim zajmiemy. A ty w tym czasie zapracuj, aby po powrocie do domu twoje dzieci mogły zjeść coś ciepłego”.

– Niektórzy byli zdziwieni...

– Chcemy, żeby dali coś z siebie, a nie tylko oczekiwali. Dzieci już to wiedzą. Będą otrzymywały pomoc do studiów, a kiedy je ukończą i znajdą pracę, to będą pomagały innym dzieciom będącym w potrzebie.

– Czy przy tylu obowiązkach znajduje Siostra czas na modlitwę?

– Bez modlitwy nie dałabym rady! Nasza wspólnota liczy 6 sióstr zakonnych. Wstajemy o godz. 5.15, a o 5.30 jesteśmy już w kaplicy. Mamy godzinę na medytację, osobiste spotkanie z Panem Bogiem. Później odprawiana jest Msza św. Po śniadaniu każda z nas wypełnia zaplanowane obowiązki. O godz. 18.30, gdy zapada ciemność, udajemy się do kaplicy na modlitwy, Różaniec, Nieszpory. To są momenty, kiedy „ładujemy akumulatory”.

W ciągu dnia pomagamy w naszej parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Siostry prowadzą katechezy. Na terenie parafii znajduje się 11 kaplic dojazdowych. W niedzielę, gdy jeden z naszych dwóch księży nie może dokądś dojechać, nasze siostry prowadzą Liturgię Słowa, modlitwy, udzielają Komunii św.

– Czy w Laare jest bezpiecznie? Podobno 20 km od misji ludzie walczą ze sobą...

– To są walki plemienne. Woda i bydło są tu największą wartością, a nie np. dziecko czy żona. Żonę w Kenii można kupić za 20-30 krów. Do obrony bydła używane są łuki i strzały. Nieraz siedzimy z wolontariuszami w naszej misji, korzystamy z wi-fi, internetu, wysyłamy maile, a tu nagle kogoś przywożą do przychodni ze strzałą w plecach!

Czy czuję się bezpiecznie? Niedawno okazało się, że w meczecie w naszej wiosce Somalijczycy z jednej z organizacji terrorystycznych zaczęli szkolić dzieci. Jedno z nich uciekło i powiedziało: „Uczą nas, żeby zabić siostrę Alicję i podpalić kościół katolicki”. Policja zajęła się sprawą i aresztowała organizatorów tych szkoleń.

– Jakie plany ma Siostra?

– Wielkim projektem jest budowa niewielkiego hostelu dla naszych dzieci w stolicy kraju, w Nairobi. Gdy wybierają się na studia, to nie mają gdzie mieszkać. Najtańsze mieszkania są w ubogich dzielnicach, gdzie jest prostytucja i sprzedawane są narkotyki. Chcę, żeby nasze dzieci znalazły bezpieczne miejsce.

Niedawno dostaliśmy od ludzi z wioski kolejną ziemię, aż 50 ha. Chcemy założyć tam hodowlę wielbłądów i później je sprzedawać.

Ale największym marzeniem jest to, żeby mieszkańcy zrozumieli, iż miłość mnoży się wtedy, gdy dzielimy się z innymi. Można się dzielić naszym czasem, serdecznością, troską, dobrami materialnymi. Nieraz wystarczy drobny gest, dobre słowo wobec osoby, która cierpi. Wtedy dokonuje się cud miłosierdzia.

– Czy jest Siostra szczęśliwa?

– Jestem chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. Nieraz mówię, że sama sobie życia zazdroszczę. Wystarczy, gdy patrzę na uśmiech dziecka, które wcześniej było chore i głodne. To cud Opatrzności Bożej. Dziękuję wtedy Bogu za ludzi, którzy czynią dobro. Pamiętajmy, że każdy z nas może być misjonarzem. Każdy powołany jest do tego, by głosić miłość. W różny sposób. Jeden głosi miłość w rodzinie, inny na końcu Alaski czy w Laare, opowiadając o Bogu i pomagając innym. Należy to czynić bez względu na miejsce, wiek czy wykształcenie. Nieważne, czy jest się bogatym, czy biednym. Każdy może być misjonarzem.

Czytelnicy, którzy chcą pomóc misji w Laare, mogą skontaktować się z Fundacją Księdza Orione „Czyńmy Dobro”, pisząc pod adresem: ul. Lindleya 12, 02-005 Warszawa lub telefonicznie: 694-631-057 (od poniedziałku do piątku w godz. 10.00-17.00).

Zainteresowani projektem „Adopcja na odległość” mogą wpłacać pieniądze na konto: nr rachunku 14 1240 1053 1111 0010 4353 6691. Szczegóły dotyczące akcji dostępne są na stronie internetowej: www.czynmydobro.pl w zakładce „Projekty misyjne”, Adopcja na odległość w Laare.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...