Na początku lat 80. ubiegłego wieku, a więc zaledwie kilkanaście lat po śmierci Ojca Pio, pojawiła się w moim domu rodzinnym książka opisująca życie znanego już wówczas na całym świecie kapucyńskiego zakonnika. Ponieważ miałem wtedy tylko kilka lat, nie umiałem jeszcze czytać. Pamiętam jednak, że rysunek umieszczony na okładce książki, przedstawiający tajemniczą postać mnicha w brązowym habicie, surowo spoglądającego przed siebie, budził we mnie ciekawość, ale i dziwny lęk.
Minęło sporo czasu, zanim przeczytałem pierwszą książkę o Stygmatyku z Gargano, a później następne. Nie byłem jednak zachwycony. Różni autorzy, przedstawiając wielkość i fenomen Ojca Pio, skupiali się przede wszystkim na opisywaniu cudów towarzyszących jego posłudze, nadprzyrodzonych znaków oraz wyjątkowych wydarzeń z jego życia, zwłaszcza z okresu pobytu w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio jawił mi się wówczas jako silny, zdecydowany, pewny siebie, oschły w relacjach, wymagający i surowy. Im więcej czytałem, tym większą czułem niechęć i lęk przed nim. Jednocześnie było w tej postaci coś, co intrygowało mnie i pociągało.
Taki stan trwał do czasu, kiedy zacząłem czytać to, co on sam pisał o sobie. Był to dla mnie moment przełomowy. Do tej pory miałem przed sobą człowieka, który był bardzo odległy od moich przeżyć, doświadczeń, problemów – być może dlatego odczuwałem niechęć i lęk. Tymczasem kiedy odkryłem jego pisma i zagłębiłem się w lekturę listów, bardzo szczerych i osobistych, przede wszystkim pisanych do kierowników duchowych, zobaczyłem zwykłego człowieka – prostego i bardzo wrażliwego, zmagającego się z własną słabością, niepewnością i niezrozumieniem. Poznałem zakonnika dotkniętego cierpieniem, lękiem o wytrwanie w łasce powołania, pokornego, posłusznego przełożonym i bardzo zatroskanego o drugiego człowieka.
Krwawe rany
Kim więc tak naprawdę był Ojciec Pio? Skąd się wziął jego fenomen? Co rzeczywiście świadczy o jego wielkości?
Przybycie młodego zakonnika z Pietrelciny w 1916 roku do San Giovanni Rotondo spowodowało ogromne, niespotykane w poprzednich latach, przebudzenie franciszkańskiej duchowości w tej miejscowości – do sanktuarium Matki Bożej Łaskawej napływała coraz większa liczba ludzi. Bolesne i krwawe ukrzyżowanie Ojca Pio 20 września 1918 roku w postaci stygmatów z jeszcze większą siłą przyciągało tłumy na wzgórze Gargano. Krwawiące rany i inne zjawiska mistyczne, ogromne cierpienie, gorliwa posługa w konfesjonale, Dom Ulgi w Cierpieniu, Grupy Modlitwy charakteryzowały i wyróżniały zarówno jego osobę, jak i podejmowaną przez niego posługę. Sama zaś msza święta, sprawowana z wielką miłością i głębią, nie tylko skupiła uwagę świata, ale wręcz wpłynęła na rozkład jazdy autobusów i godziny funkcjonowania hoteli.
Patrząc na Ojca Pio, zastanawiając się nad fenomenem jego osoby i zgłębiając jego duchowość, nie sposób nie wspominać o tych wszystkich charakterystycznych cechach i momentach jego życia i posługi. Czy faktycznie one są prawdziwym źródłem jego wielkości? Zastanawiające jest też to, że mimo wielu oskarżeń o oszustwa, podejrzeń o nieszczerość, nałożonych kar i ograniczeń, dzisiaj Ojciec Pio jest świętym Kościoła katolickiego, a jego duchowość – nadal żywa – pociąga rzesze naśladowców.
Tajemnica popularności
Jeden z kapłanów, który osobiście spotkał Ojca Pio, w taki sposób opisał swoje doświadczenie: „Wiele lat temu byłem u Ojca Pio razem z chorym, który prosił o uzdrowienie. Byłem szczęśliwy z dobrej okazji, która mi się nadarzyła – mogłem bowiem poznać w końcu «tajemnicę» tego brata... Od razu powiem, że nic nie mogłem stwierdzić. Chory, którego przyprowadziłem, nie został uzdrowiony, nie czułem żadnego zapachu ani nie widziałem nadzwyczajnych zjawisk. Co więcej, kiedy się spowiadałem, Ojciec Pio nie objawił mi żadnej tajemnicy mojej duszy. Dla mnie był dobrym spowiednikiem, powiedziałbym – jak wielu innych. I pozostałem z moimi wątpliwościami i codziennymi problemami. Mogłem tylko być świadkiem jednej rzeczy. Otóż przez wiele dni uczestniczyłem we mszy sprawowanej przez Ojca Pio i to było dla mnie wszystkim. Stałem zawsze blisko ołtarza, śledząc każdy jego gest. Odprawiałem już tysiące mszy, jednak w tych chwilach czułem się biednym księdzem – jak podczas spowiedzi, ponieważ Ojciec Pio naprawdę rozmawiał z Bogiem w każdym momencie Eucharystii. Pan był obecny w jego mszy, jednak nie tylko eucharystycznie, tak jak podczas mojej. W ten sposób w San Giovanni Rotondo spotkałem kapłana, który kochał Boga w cierpieniu i modlitwie aż do końca: prawdziwy święty. Nie wiem, czy Ojciec Pio czynił cuda, ale wiem, że taki człowiek mógłby zrobić ich setki. Dzięki temu wydaje mi się łatwe rozwiązanie «tajemnicy» tego brata: chrześcijanin nie powinien szukać cudów, aby wierzyć, ale wiary, bo wtedy całe życie stanie się cudem – tak czynił Ojciec Pio” (V. Frezza, Sacerdozio ed Eucarestia in Padre Pio, [w:] G. Di Flumeri (red.), Atti del 1º Convegno di studio sulla spiritualità di Padre Pio (San Giovanni Rotondo, 1-6 maggio 1972), San Giovanni Rotondo 1973, s. 323).
Wydaje mi się, że właśnie to jest klucz do lektury życia Ojca Pio. On nie tyle szukał cudów i nadzwyczajnych znaków, nie pragnął sławy ani rozgłosu, nie chciał ani przez chwilę być znanym i podziwianym. Pożądał jedynie wiary w Pana, dlatego całe jego życie stało się prawdziwym cudem. Sam mówił przecież o sobie, że jest „tylko ubogim bratem, który się modli”. Był więc jak św. Franciszek z Asyżu, który w całym stworzeniu podziwiał wielkość i dobroć Boga – dla niego to, co stworzył Bóg, stało się tak bliskie i cenne, że wszystkich, a w szczególności drugiego człowieka, nazywał bratem i siostrą. Przypatrując się życiu Ojca Pio, a w sposób szczególny jego posłudze, można łatwo dostrzec, iż wszystko, co czynił, całe cierpienie jego życia, każda godzina spędzona na ufnej rozmowie z Panem, były pokornym wołaniem do Boga o zbawienie dusz. Dla innych rzeczywiście stał się „ubogim bratem”, ubogim – bo całe swoje życie, wszystkie pragnienia, marzenia i plany, złożył w ręce Pana, bratem – bo dla drugiego człowieka, szczególnie dotkniętego chorobą, słabością i grzechem, stał się bliskim towarzyszem, opiekunem i orędownikiem.
Znamienne jest to, iż w tym wszystkim Bóg nie odejmował mu udręk, wręcz przeciwnie – krzyż, który święty przyjmował na siebie, z biegiem lat stawał się coraz bardziej uciążliwy. Ojciec Pio konsekwentnie podążał drogą krzyża i w paradoksalny sposób rozbudzał w sobie coraz większe pragnienie współcierpienia z Ukrzyżowanym w ofierze miłości za wszystkich grzeszników i dusze pokutujące w czyśćcu. W liście do kierownika duchowego pisał: „Odczuwam potrzebę ofiarowania siebie Bogu jako żertwa ofiarna za biednych grzeszników i za dusze w czyśćcu. (...) Jest prawdą, że to ofiarowanie siebie Panu Bogu uczyniłem kilkakrotnie, zaklinając Go, aby chciał przenieść na mnie kary przygotowane dla grzeszników i dla dusz w czyśćcu, a nawet stokrotnie je pomnożył wobec mnie, byleby tylko nawrócił i zbawił grzeszników, a także szybko przyjął do nieba dusze czyśćcowe” (Epistolario I, s. 206).
Zakochany w Jezusie
Jednocześnie całe życie i posługę Ojca Pio wypełniała modlitwa i bardzo zażyła relacja z Jezusem – na wzór św. Franciszka, o którym mówiono, że nie tyle się modlił, co sam stał się modlitwą. Gdy popatrzymy na Ojca Pio w nieco inny sposób, zajrzymy do jego wnętrza, zobaczymy zwykłego, pokornego i cichego brata mniejszego kapucyna, który doświadczając ogromnych pokus i cierpień, całym swoim życiem, cały swoim sercem przylgnął do tajemnicy życia i śmierci Jezusa Chrystusa. Tak o tym pisał do swojego kierownika duchowego: „Dusza moja musi znosić nieustanny ból. Nie widzę innego wyjścia jak rzucić się w ramiona Jezusa, w których często Jezus pozwala mi zasnąć” (Epistolario I, s. 485).
Ojciec Pio wiele czasu każdego dnia poświęcał na proste i bardzo intymne przebywanie z Jezusem: na modlitwę osobistą, rozmyślanie, adorację Najświętszego Sakramentu i pokorną celebrację Eucharystii. Szczególnie długie modlitewne skupienie poprzedzające każdą mszę świętą oraz liturgię słowa owocowało tym, że jego Eucharystia była tak piękna i wyjątkowa, a podczas jej sprawowania działy się prawdziwe cuda. Nie tylko więc pragnął uniżenia, ale naprawdę był „tylko ubogim bratem, który się modli”. Z jego prostego, codziennego stawania przed Panem, zasłuchania się w Boże słowo rodziła się miłość i wrażliwość świętego na potrzeby wiernych, którym z wielką gorliwością i poświęceniem posługiwał w konfesjonale i kierownictwie duchowym, by wspólnie rozeznawać wolę Pana. Stąd właśnie wypływała jego wytrwałość i siła w cierpieniu oraz umiłowanie krzyża.
Tak pisał do kierownika duchowego: „Tak, kocham krzyż, tylko krzyż, kocham, ponieważ widzę go zawsze na ramionach Jezusa. Jezus już dobrze wie, że całe moje życie, całe moje serce jest poświęcone Jemu i Jego cierpieniom. (...) Kiedy Jezus chce dać mi poznać, że mnie kocha, pozwala mi odczuć smak swojej Męki, ran, cierni, udręk... Kiedy chce, bym się radował, napełnia moje serce tym Duchem, który cały jest ogniem i mówi mi o swoich radościach. Kiedy jednak On chce być pocieszany, mówi mi o swoich cierpieniach, zaprasza mnie głosem, który jest zarówno prośbą i rozkazem, abym ofiarował moje ciało, aby ulżyć Mu w cierpieniach. (...) Nie czuję się w stanie, bym mógł być pozbawiony cierpienia; brakuje mi na to siły. Jest możliwe, że jeszcze nie wyraziłem się dobrze w sprawie sekretu tego cierpienia. Pan Jezus, Mąż Boleści, chciałby, aby wszyscy chrześcijanie Go naśladowali. Teraz Jezus ofiarował także mi ten kielich; przyjąłem go i dlatego On mnie nie oszczędza. Moje skromne cierpienia są bezwartościowe, ale Jezus ma w nich upodobanie, ponieważ na ziemi bardzo je kochał. Stąd, w pewnych szczególnych dniach, w których bardziej cierpiał na tej ziemi, pozwala mi mocniej odczuwać cierpienie. Czy więc nie wystarczyłoby tylko to, abym się upokarzał i próbował pozostać ukryty przed ludzkim wzrokiem, ponieważ stałem się godny cierpieć z Jezusem i tak jak Jezus?” (Epistolario I, s. 335-336).
Marzenia o szczęściu
Ojciec Pio każdego dnia umierał w sobie, ogołacał się ze swoich pragnień i wszystkiego, co działo się wokół niego. Nie cieszyła go ani sława, ani tłumy ludzi czasem szukające sensacji. On kochał Jezusa i tylko dla Niego pragnął żyć i umierać. Kierownik duchowy, o. Agostino, podczas jednej z ekstaz, których Ojciec Pio doświadczał w Venafro, zanotował wypowiedziane przez niego następujące słowa: „O Jezu, (...) kocham Ciebie... bardzo... chcę być cały Twój... nie widzisz, że płonę dla Ciebie?... Ty prosisz mnie o miłość, miłość, miłość, miłość... oto więc kocham Ciebie... napełniaj mnie każdego ranka... bądźmy, bądźmy sami... ja tylko z Tobą, Ty tylko ze mną. O Jezu, daj mi Twoją miłość... kiedy przyjdziesz do mojego serca i zobaczysz coś, co nie spodoba się Twojej miłości, zniszcz to... ja Cię kocham” (Diario, s. 35). Tak więc Bóg był prawdziwym celem wszystkich pragnień i marzeń Ojca Pio. Właśnie to czyniło go prawdziwie wielkim – ale nie na ludzki sposób. Bóg natomiast, ponieważ takim ludziom daje szczególną łaskę, wywyższył swojego sługę, uczynił go świętym i wprowadził na szczyty swojej chwały.
Zatrzymajmy się więc tutaj, jeśli chcemy naprawdę poznać Ojca Pio, zrozumieć jego duchowość, znaleźć źródło fenomenu jego osoby. Cała reszta jest oczywiście ważna, piękna i istotna, bo ukazuje, jak wielkie znaki Pan potrafi czynić, posługując się zwykłym człowiekiem, który w Jego rękach staje się dobrym narzędziem. Warto tę spuściznę zgłębiać i poznawać, o niej pisać i czytać. Jednak najważniejsza, źródłowa, jest bliska i pokorna, pełna miłości i oddania relacja z Panem, który – jak pisał Ojciec Pio (por. Epistolario I, s. 317) – czyni nas szczęśliwymi tu, na ziemi. A skoro tak, to co dopiero będzie w niebie?!
„Głos Ojca Pio” [100/4/2016] - www.glosojcapio.pl
Tomasz Protasiewicz – kapucyn, wikariusz prowincjalny, odpowiedzialny za formację zakonną w Prowincji Krakowskiej. Wykłada pedagogikę (dydaktykę i teorię wychowania) w Wyższym Seminarium Duchownym Kapucynów w Krakowie. Jest autorem serii artykułów w „Głosie Ojca Pio” o Eucharystii w życiu Ojca Pio oraz książki Msza Święta Ojca Pio.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.