Polskie uczelnie dają niezłą szkołę życia. Młodzi ludzie muszą bardzo uważać, żeby pieniądze, które wydają na naukę, nie poszły w błoto. W butelkę próbują ich nabić i prywatne, i państwowe uczelnie. A stosowane przez nie sposoby to długa lista pułapek zastawianych na ludzi. Niedziela, 1 czerwca 2008
Do nadużyć skłania niż demograficzny. Liczba studentów nie wzrasta, jak to było jeszcze kilka lat temu. Z każdym rokiem będzie coraz trudniej znaleźć chętnych na studia. W najbliższych latach nawet jedna trzecia z 420 istniejących uczelni musi się liczyć z likwidacją. Demografia ograniczy zjawisko obserwowane po 1990 r. (opisane w niedanym raporcie NIK), gdy za pięciokrotnym wzrostem liczby studentów (z 400 tys. do niemal 2 mln, trzy czwarte płaci za naukę) nie poszedł wzrost liczby wykładowców. Nauczycieli akademickich przybyło tylko nieco ponad 50 proc. – z 61 tys. do ok. 97 tys.
Wydany niedawno raport rzecznika praw studenta pokazuje, że żacy skarżą się dziś częściej niż kilka lat wcześniej, ale już w nieco innych sprawach. – Kiedyś skargi dotyczyły często relacji student-wykładowca. Dziś rzadziej wyzywa się studentów od głąbów, ale zdarza się – mówi Robert Pawłowski. Na jednej z lubelskich uczelni np. wykładowca w czasie egzaminu z fizyki stwierdził, że studenci wygadują głupoty i zażądał od nich… śpiewania.
– Studenci są w stanie znieść sporo. Ale gdy ktoś ich nabiera finansowo, nie wytrzymują i buntują się – mówi Pawłowski. W raporcie wymienia kilkanaście kategorii nadużyć pojawiających się w szkołach wyższych. Do stałego repertuaru należy też zmuszanie do opłat za różnice programowe powstałe nie z winy studenta. Szkoła traci czasem uprawnienia do prowadzenia jakiegoś kierunku, przenosząc studentów na inne, pokrewne, żądając dodatkowych opłat.
Zdarza się, że uczelnie rezygnują z nielicznych grup stacjonarnych i przenoszą studentów do grup wieczorowych lub zaocznych, żądając jednocześnie dodatkowej opłaty. – Tymczasem każde wygaszanie kierunku w trakcie nauki jest nadużyciem – twierdzi Roman Pawłowski. Gdy okazuje się, że ktoś nie zdał jakiegoś egzaminu i chce uzyskać warunkowy wpis na kolejny semestr, szkoła pobiera opłatę za następny semestr i pozwala przystąpić do egzaminu warunkowego. Po jego oblaniu, uczelnie odmawiają zwrotu pieniędzy.
Kością niezgody między studentami a uczelniami są opłaty za poprawki. W Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Kielcach czy w Wyższej Szkole Biznesu w Ostrowcu Świętokrzyskim student zdający poprawkę musi płacić kilkadziesiąt złotych. – Według naszych ekspertyz, te opłaty są nielegalne – mówi Leszek Cieśla. Egzamin poprawkowy jest elementem zaliczenia przedmiotu, a nie powtarzaniem zajęć, za które można pobierać opłaty. Studentów poparł rzecznik praw obywatelskich. Wezwał resort nauki i szkolnictwa wyższego do ustawowego uregulowania sprawy poprawek. – Pogląd, iż pobieranie takich opłat stanowi wyłącznie przejaw zdobywania dodatkowych dochodów dla uczelni, nie wydaje się pozbawiony racjonalności – stwierdził.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.