Kiedy przyjeżdżał do Rzymu, dzieliłem się swoimi kłopotami, troskami, zamierzeniami. Bardzo uważnie słuchał. Niczego nie narzucał. Niedziela, 12 października 2008
Dzisiejsza niedziela w całym Kościele, a w Polsce w sposób – jak sądzę – szczególny, jest dniem wspominania 30. rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową sługi Bożego Jana Pawła II. Korzystając z gościnnych łamów „Niedzieli”, pragnę tą drogą dołączyć do grona tych, którzy z wdzięcznością wspominają ten dar Opatrzności.
Spotkania z kard. Wojtyłą
Z Karolem Wojtyłą, a właściwie z jego nazwiskiem, zetknąłem się jako kleryk. Niedługo potem został biskupem, który opublikował książkę „Miłość i odpowiedzialność”, rewelacyjną na owe czasy, chociaż bardzo trudną. Mówiła o miłości ludzkiej nowoczesnym językiem, wskazując na różne możliwości rozwoju tejże miłości.
Z czasem doszło też do spotkań, powiedzmy „osobistych”, wszak trzeba pamiętać, że był to czas Millennium, a więc odwiedzin biskupów w różnych miejscach naszej Ojczyzny. Z wielką atencją słuchaliśmy Prymasa Tysiąclecia, który mówił kazania długie, serdeczne, często wizjonerskie, bardzo ciepłe, można rzec – ojcowskie w swojej wymowie. Zdarzało się, że przemawiał także kard. Wojtyła. Jego kazania były krótkie i tak konstruowane, że można je było po przepisaniu umieszczać w periodykach jako teksty do refleksji teologiczno-ascetycznej.
Moje bardziej osobiste spotkanie z kard. Wojtyłą nastąpiło podczas studiów rzymskich, kiedy to zamieszkałem w Papieskim Kolegium Polskim przy Piazza Remuria, gdzie także zatrzymywał się kard. Wojtyła. W Rzymie bywał stosunkowo często i chętnie spotykał się ze studentami. Okazją były imieniny czy inne spotkania związane z finalizacją kolejnych etapów studiów.
Trzeba powiedzieć, że Ksiądz Kardynał szybko burzył barierę onieśmielenia i chętnie nawiązywał rozmowy – najczęściej były to takie intelektualne przekomarzania. Lubił księży, którzy podejmowali ten sposób nawiązywania relacji. Szybko się tego nauczyliśmy i, oczywiście, zachowując właściwe relacje, również ośmielaliśmy naszego Gościa.
Po latach zrozumiałem, że była w tym wielka mądrość pedagogiczna. Życzliwy klimat spotkań pozwalał mu odkrywać nas jako studentów-księży, nasze zainteresowania, sposób komunikowania i argumentacji. Potem już jako papież także stosował tę swoistą, tylko jemu właściwą dydaktykę komunikacji.
Zawsze chętnie pomagał w różnych sprawach. Sam tego doświadczyłem. Udało mi się wcześniej, niż planowałem, obronić pracę doktorską i miałem trochę czasu przed powrotem do kraju. Zamierzałem z tego skorzystać i podjąć studia na Uniwersytecie Louvain w Belgii. Nie było łatwo zdobyć stypendium, ale ktoś mi podpowiedział, żeby poprosić o pomoc Księdza Kardynała. I rzeczywiście uzyskałem takie stypendium w Belgii. W efekcie, niestety, nic z tego nie wyszło, ponieważ mój biskup uznał, że jest konieczny mój powrót do diecezji. Czułem się w obowiązku poinformować o tym Księdza Kardynała i dzięki temu do dziś mam jego odręczny list: „Szkoda, że się nie udało”.
Szczególnie intensywne spotkania z przyszłym papieżem rozpoczęły się w lutym 1978 r. Na prośbę Księdza Prymasa przejąłem obowiązki rektora Kolegium Polskiego w Rzymie. Był to z różnych względów bardzo trudny czas. Nieoceniona okazywała się bliskość kard. Wojtyły. Kiedy przyjeżdżał do Rzymu, dzieliłem się swoimi kłopotami, troskami, zamierzeniami. Bardzo uważnie słuchał. Niczego nie narzucał. To, co mnie wówczas ujęło, to jego wielka lojalność wobec Księdza Prymasa. Kiedy kończyliśmy nasze rozmowy, niemal zawsze konkludował je zapewnieniem, że po powrocie porozmawia z Księdzem Prymasem i przekaże mu treść rozmowy. Co mnie uderzało – to fakt, że dokładnie pamiętał, o czym mówiłem, w czym się radziłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.