Kapłaństwo to nie paradowanie, lecz zmaganie

Św. Jan Vianney mówi całym swym życiem, że kapłaństwo to nie łatwe, dostatnie i wygodne życie, lecz ustawiczna walka; to nie paradowanie, lecz zmaganie się z samym sobą, z ludźmi i z diabłem. Niedziela, 2 sierpnia 2009



Dojście do ołtarza święceń kapłańskich ułatwił Janowi Marii dotkliwy brak kapłanów odczuwany przez archidiecezję lyońską po latach rewolucji i wojen. W drodze wyjątku pozwolono mu zdać ostateczny egzamin po francusku zamiast po łacinie. Administrator diecezji rozstrzygnął także sprawę święceń kapłańskich Vianneya. Zażądał od ks. Balleya odpowiedzi na kilka pytań: Czy młody Vianney jest pobożny? Czy potrafi dobrze odmawiać Różaniec? Czy kocha Matkę Bożą? Kiedy ks. Balley przesłał pozytywną odpowiedź na każde z tych pytań, dopuszczono kleryka do święceń subdiakonatu, a następnie diakonatu. W końcu, 13 sierpnia 1815 r., w katedrze w Grenoble Jan Maria został wyświęcony na kapłana.

Ks. Vianneyowi nic nie przychodziło łatwo. Nawet po święceniach kapłańskich nie dowierzano, czy będzie on w stanie wypełniać swoje obowiązki. Przełożeni mianowali go więc wikariuszem w Ecully, by pod okiem ks. Balleya przyuczał się do swych zadań. Ten, do którego później ciągnęły tysiące ludzi z całego świata, aby skorzystać z sakramentu pokuty, nie miał początkowo prawa rozgrzeszania. Kiedy zostało mu ono w końcu przyznane, pierwszym jego penitentem był ks. Balley.

Wioską, której nazwa na trwałe związała się z ks. Vianneyem, to Ars. Do tej maleńkiej, liczącej wówczas 240 mieszkańców miejscowości został skierowany po śmierci ks. Balleya w początkach lutego 1818 r. Nie mógł tu nawet trafić. Spotkanemu po drodze pasterzowi zaproponował nietypowy układ: „Pokaż mi drogę do Ars, a ja ci pokażę drogę do nieba!”.

Wysiłek samodzielnego pasterzowania podjął z przekonaniem, iż kapłaństwo jest najpierw zmaganiem się z samym sobą. Szczególnie mozolnie szło mu przygotowanie kazań. Swoje braki w wykształceniu teologicznym starał się nadrobić, sięgając do cennych myśli Pisma Świętego, Ojców Kościoła i teologów, które przepisywał (często z błędami ortograficznymi) i dostosowywał nieco do potrzeb swych słuchaczy.

Żeby ożywić tok wypowiedzi, wplatał przykłady, którymi najczęściej były opowiadania z życia świętych. Po wielu godzinach takich zmagań był kompletnie wyczerpany. Głosił kazania podniesionym głosem, gubiąc często tok myśli. Parafian zastanawiało, czemu tak głośno zachowywał się na ambonie, a przy ołtarzu cicho się modlił. Wówczas odpowiadał, że podczas kazania zwraca się do ludzi głuchych lub uśpionych, modląc się natomiast, rozmawia z Bogiem, który nie jest głuchy.

Od 1830 r., wobec rosnącej rzeszy pielgrzymów i wielkiej liczby spowiedzi, ks. Vianney nie mógł już poświęcać tyle czasu na przygotowywanie kazań. Po odprawieniu nowenny do Ducha Świętego odważył się więc głosić z pamięci i bez przygotowania bezpośredniego. Wpłynęło to na sposób przekazu Słowa Bożego. Odtąd mówił bardziej naturalnie, z głębokim uczuciem i ciepłem. Dzięki swej wytrwałości stał się dobrym kaznodzieją, zapraszanym przez proboszczów sąsiednich parafii.

Jednakże zmaganie ze sobą trwało u ks. Vianneya przez całe życie. Wyczerpany pracą, postami i wewnętrznym niepokojem o niedoskonałość pełnionych zadań proboszcza, dwukrotnie próbował opuścić Ars. Przeszkodzili mu w tym jego parafianie. Dlatego pozostał z nimi aż do śmierci.

Zmaganie z ludźmi

Oprócz zmagania z samym sobą kapłańskie życie ks. Vianneya pełne było starań o przemianę zaniedbanej parafii. Proboszcz Ars podjął więc gorliwą pracę duszpasterską, którą wspierał wielogodzinną modlitwą przed Najświętszym Sakramentem i surową osobistą pokutą. Życie religijne w Ars nie przypominało w niczym gorliwej parafii w Ecully.

Nawet niedziela niewiele różniła się od dnia powszedniego. Mało kto przychodził do kościoła. Mężczyźni i kobiety już od świtu szli do prac polnych w roboczych ubraniach, z kosami lub widłami w rękach. Podczas Mszy św. słychać było przejeżdżające wozy i uderzenia kowalskiego młota. Po pracy ludzie przywdziewali odświętne ubrania i kończyli dzień w jednym z czterech szynków bądź też szli na tańce. Pijaństwo, śmiechy i gry ciągnęły się do późnej nocy.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...