Św. Jan Vianney mówi całym swym życiem, że kapłaństwo to nie łatwe, dostatnie i wygodne życie, lecz ustawiczna walka; to nie paradowanie, lecz zmaganie się z samym sobą, z ludźmi i z diabłem. Niedziela, 2 sierpnia 2009
Taki stan parafii przerażał ks. Vianneya. Podjął więc energiczne działania o nadanie bardziej chrześcijańskiego oblicza tej małej wioseczce. Potrzebował jednak aż ośmiu lat, aby przekonać swych parafian do zaprzestania ciężkiej pracy w niedziele. Jeszcze więcej czasu zajęło mu zlikwidowanie libacji i zabaw. Tępił zło, stosując różne metody.
Widząc nieskuteczność swoich zaleceń co do zabaw, opłacał właściciela szynku, aby zamknął lokal, bądź też dawał podwójną stawkę skrzypkowi, aby nie przychodził grać. Wykorzystywał każdą okazję, by uwrażliwić swych parafian na czyhające na nich zło. 24 czerwca 1823 r. na inauguracji nowej kaplicy pw. św. Jana Chrzciciela umieścił na budynku napis: „Głowa jego była ceną jednego tańca”. Powoli wysiłki proboszcza zaczęły przynosić owoce. Proporcjonalnie do tego wzrastała też nienawiść właścicieli szynków. To z ich strony padały największe oszczerstwa pod jego adresem.
W chwili przybycia ks. Vianneya do Ars większość mężczyzn nie przystępowała do corocznej spowiedzi i Komunii św. W okolicy utarło się nawet powiedzenie, że mieszkańców Ars sam tylko chrzest odróżnia od bydląt. Zresztą sam ks. Vianney nie szczędził słów, by pokazać swym parafianom niekonsekwencje w ich postępowaniu.
Wytrwała praca proboszcza zmieniała oblicze tej zaniedbanej miejscowości. W dniu śmierci ks. Jana Marii, a więc po blisko 40 latach wysiłków duszpasterskich, nie praktykowało jedynie siedmiu lub ośmiu mężczyzn. Jeszcze lepiej wypadały kobiety. Większość z nich przystępowałą do Komunii św. raz w miesiącu, niektóre przy okazji większych świąt, a dość liczna grupa prawie codziennie.
Co może dokonać łaska Boża nawet w najbardziej opornym człowieku – pokazuje historia miejscowego kowala Ludwika Chaffangeona, przytoczona w kazaniu przez samego ks. Vianneya. „W naszej parafii mieszkał kiedyś pewien człowiek, nie żyje on już bowiem od trzech lat. Któregoś dnia wszedł rankiem do kościoła, aby odmówić modlitwę przed udaniem się na pole.
Zostawił przed drzwiami motykę i tak zagłębił się w modlitwie, że nie czuł mijającego czasu. Pracującego nieopodal sąsiada zdziwiła bardzo jego nieobecność. Gdy wracał z pola, wstąpił do kościoła w nadziei, że go tam znajdzie. Nie pomylił się. Zadał mu więc pytanie: «Co tak długo tutaj robisz?». Zapytany odpowiedział: «Patrzę na Pana Boga, a Pan Bóg patrzy na mnie!»”. W tym doświadczeniu mistycznym prostego człowieka ks. Jan Maria Vianney widział istotę zjednoczenia z Bogiem.
W duszpasterskim zmaganiu z grzechem szczególne miejsce zajmowało sprawowanie sakramentu pokuty. Proboszcz z Ars zasłynął jako niezwykły spowiednik. Był „więźniem konfesjonału”, w którym spędzał po 16-17 godzin na dobę. Od 1830 r. z jego posługi korzystało rocznie około 30 tys. osób przybyłych z całej Francji i z innych krajów. Na największym dworcu Lyonu otwarte zostało specjalne biuro sprzedające bilety do Ars.
Choć spowiadał krótko, trzeba było ośmiu dni, aby dostać się do jego konfesjonału. Z prostotą, ale stanowczo kierował słowa upomnienia. „Kochaj, kochaj Boga” – zalecał. Jego wskazania były proste i mądre, pożyteczne i łatwe w realizacji. Ta krótka spowiedź pozostawała na zawsze w pamięci. „Dlaczego ksiądz płacze?” – pytał pewien penitent, widząc łzy w oczach proboszcza. „Płaczę, ponieważ ty nie płaczesz nad stanem swej duszy”.
Zmaganie z ludźmi ks. Vianneya przynosiło więc coraz większe duchowe efekty. Jakaż w tym nadzieja dla tych duszpasterzy, którzy pomimo wysiłku nie widzą jeszcze oczekiwanych owoców. Poznają je być może dopiero w wieczności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.