Gdy rodzi się córka, trzeba zasadzić lipę. A gdy przychodzi na świat syn, wtedy zasadzić trzeba dąb. To jest oczywiste od pokoleń w rodzinie Golców. Drzewa rosną razem z dziećmi, dorastają, owocują. I pozostają dłużej niż człowiek, by cieszyć tych, co będą po nas. Niedziela, 16 sierpnia 2009
Gdy rodzi się córka, trzeba zasadzić lipę. A gdy przychodzi na świat syn, wtedy zasadzić trzeba dąb. To jest oczywiste od pokoleń w rodzinie Golców. Drzewa rosną razem z dziećmi, dorastają, owocują. I pozostają dłużej niż człowiek, by cieszyć tych, co będą po nas. Po to Bóg daje talenty, by mądrze z nich czerpać, by je mnożyć, by dzielić się nimi, rozwijać je. I pozostawić po sobie, przekazać następcom.
Bracia bliźniacy Paweł i Łukasz od kilku lat mają swoje własne, piękne domy, ale poznawanie ich świata zaczęliśmy od miejsca, gdzie się wychowali i gdzie obok domu jest ściernisko. Mama Golcowa, pani Irena, powitała nas serdecznie, po góralsku. Przed domem siedziała jej mama Helena, babcia Pawła i Łukasza. Nie mówiła nic, pogodnie się tylko do nas wszystkich uśmiechała. Dziś babci już w Milówce nie ma, jest pamięć po niej.
Dom, w którym wychowali się bliźniacy, jest murowany, pięknie zadbany. Na kuchni wielki gar flaków, które mama Golcowa ugotowała dla naszej ekipy.
Idziemy na piętro. W małym pokoiku stoją jeszcze dwa łóżka: tu, po lewej, spał Paweł, a tu, po prawej – Łukasz. Na ścianie ich portrety namalowane przez najstarszego z braci – Rafała, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych.
Na drugim piętrze każdy z braci dziś ma u mamy swój pokój – przestronny, z łazienką, z przygotowanym małżeńskim łożem. Żeby dalej czuli się tu u siebie – oni i ich żony.
Kasia i Paweł zbudowali dom nowoczesny, murowany, z wielką oszkloną ścianą, wychodzącą na ogród. Edyta i Łukasz nie mieli wątpliwości, że ich dom ma być tradycyjny, góralski, jak domy ich dziadków. Dom zbudowali w Bielsku ze względu na miejsce pracy Kasi – Teatr Banialuka. Bo Kasia jest absolwentką Wydziału Lalkarskiego. Dziś nie pracuje już w teatrze, skończyła studia logopedyczne. Pomaga w Fundacji Braci Golec. Ma też własne artystyczne pomysły na życie.
Obie panie Golec podobnie postrzegały swoich mężów z czasów kawalerskich. Łukasz grał z Edytą w tej samej szkolnej orkiestrze.
– Siedziałam z przodu, a Łukasz za mną. Zawsze, kiedy tylko się odwróciłam, napotykałam jego wzrok – wspomina Edyta. – Obaj cieszyli się sławą kobieciarzy, ściemniaczy. Więc nie widziałam się w tym związku. Owszem, spotykaliśmy się na kawie czy w kinie, ale nie traktowałam tego poważnie. Aż do czasu, gdy zaprosiłam go na wesele w mojej rodzinie i na tym weselu było takie „bum”, że to chyba już będzie to!
– Mąż był wprawiony w podrywaniu dziewczyn – mówi Kasia.
– Nie był wprawiony! – protestuje Paweł. – Grzeczny chłopak był!
– Wiadomo – muzyk stoi na scenie, dziewczyny piszczą – tłumaczy Kasia.
– To po bracie opinia szła! – śmieje się Paweł.
Pytam, czy bracia ze sobą rywalizowali.
– Jeden był lepszy z matmy, drugi z geografii. A właściwie z matmy obaj byliśmy marni. Paweł był lepszy z geografii, a ja z angielskiego.
– Wykorzystywaliście to? Zdarzało się, że jeden odpowiadał za drugiego?
Chwila wahania i szczere wyznanie.
– To normalne, że bliźniacy, w dodatku tak samo ubrani, sobie pomagają.
– A te podmianki w sprawach z dziewczynami też się zdarzały?
Zapada cisza. Siedzące obok żony przenoszą na nich uważne spojrzenia.
– Tak strasznie nie było… – mówi asekuracyjnie Paweł.
– Czyli coś tam macie na sumieniu? – dociskam.
– To wszystko jest przekoloryzowane – Paweł dalej się broni.
– Te dziewczyny pewnie się teraz zastanawiają, jak to było – mówi karcącym tonem Kasia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.