Może niektórym spośród nich przypadł los współczesnych Hiobów. Z tą różnicą, że Pan przywrócił Hiobowi zdrowie i majątek, i to podwojony. Tymczasem ci, których krótkie zdanie w prasowym artykule bądź teczce bezpieki może napiętnować jako zdrajców, do śmierci pozostaną na Hiobowym gnojowisku. Przegląd Powszechny, 12/2006
Zresztą akurat przy ósmym przykazaniu „Katechizm Kościoła Katolickiego” poświęca sporo miejsca mediom. Podkreśla m.in. zasadę: Miłość i poszanowanie prawdy powinny kierować odpowiedzią na każdą prośbę o informację lub ujawnienie prawdy. Dobro i bezpieczeństwo drugiego człowieka, poszanowanie życia prywatnego, dobro wspólne są wystarczającymi powodami do przemilczenia tego, co nie powinno być znane, lub do roztropności w mówieniu. Obowiązek unikania zgorszenia nakazuje często ścisłe milczenie.
Święta racja, ale nie mam pewności, czy autorzy Katechizmu zdają sobie sprawę, jak cienka granica odgradza w medialnym świecie to, o czym powinno się milczeć, od tego, o czym należy poinformować. Wystarczy przypomnieć gorące spory w wielu redakcjach, czy ujawnić zarzuty pod adresem abp. Juliusza Paetza, żeby położyć kres zgorszeniu - a może zwlekać w oczekiwaniu na decyzję Watykanu, by zgorszenia nie nagłośnić.
Przy tym wszystkim szkoda, że w kościelnych dokumentach rzadko przywołuje się źródła całkowicie świeckie. Aż prosi się, żeby katechizm zacytował np. kodeks etyczny największego francuskiego dziennika regionalnego „Ouest France”. Kodeks, który wyraża się w czterech lapidarnych zasadach: mówić nie szkodząc, pokazywać nie szokując, dawać świadectwo nie atakując, ujawniać nie potępiając.
Inne ważkie pytanie w kontekście ósmego przykazania brzmi: Co powinien uczynić chrześcijanin, gdy sam stał się obiektem oszczerstw i pomówień? Rodzi się bowiem dylemat, jak wytyczyć złoty środek między koniecznością obrony dobrego imienia, nierzadko w ogniu brutalnych polemik – a umiłowaniem nieprzyjaciół, które wyraża się w radykalnym wezwaniu do nadstawiania drugiego policzka.
Za wzorzec w tych moralnie pogmatwanych sytuacjach może posłużyć kard. Joseph Bernardin. 10 listopada 1993 r., w środę, metropolita Chicago przebywa w Nowym Jorku. Gości u kard. Johna O’Connora, który wspomina o plotkach, że jeden z amerykańskich purpuratów będzie oskarżony o molestowanie seksualne. Kard. Bernardin wspominał w książce „Dar pokoju”: Kiedy następnego dnia wróciłem do swego biura, plotki wyraźnie przybrały na sile. Ze zdumieniem dowiedziałem się wówczas, że niektórzy ludzie sądzą, jakobym to ja był tym kardynałem. Telefony od przyjaciół uzmysłowiły mi, że pogłoski o nadciągającym nieuchronnie procesie rozprzestrzeniają się szybko po kraju i świecie. Ktoś powiedział mi, że następnego dnia dostanę formalne oskarżenie, stwierdzające, iż w okresie, gdy byłem arcybiskupem Cincinnati, wykorzystałem seksualnie młodego kleryka.
Oskarżycielem był Steven Cook, niegdyś kleryk Seminarium św. Grzegorza. Przed niemal dwudziestu laty Bernardin miał zwabić alumna do sypialni i zmusić do stosunku. Media wyrywają sobie strzępki informacji. Reporterzy powtarzają jak mantrę, że oskarżenie ma kompromitujące fotografie arcybiskupa z Cookiem. Furgonetki największych kanałów telewizyjnych zastawiają chodnik pod biurem kard. Bernardina. CNN emituje co godzinę reklamówki programu „Upadek” o nadużyciach seksualnych w Kościele. Ma również nadać wywiad ze Stevenem Cookiem.