Może niektórym spośród nich przypadł los współczesnych Hiobów. Z tą różnicą, że Pan przywrócił Hiobowi zdrowie i majątek, i to podwojony. Tymczasem ci, których krótkie zdanie w prasowym artykule bądź teczce bezpieki może napiętnować jako zdrajców, do śmierci pozostaną na Hiobowym gnojowisku. Przegląd Powszechny, 12/2006
Tak oto nazwisko hierarchy nagle wyparowało z rozpowszechnianego pocztą pantoflową rankingu agentów. Znikło równie niespodziewanie, jak się pojawiło. Plotkarski obieg zaczął odnosić przypisywany dotychczas ks. Pieronkowi pseudonim... do innego biskupa. Giełda nazwisk trwa w najlepsze. Bo obok prawdy, którą należy ujawnić przez rzetelne kwerendy i badania, sączy się w lustracyjnym zamęcie nurt oszczerczy, konfabulacyjny.
Teraz załatwimy Waszkinela – odpryski podobnych głosów dotarły do abp. Życińskiego. Chodziło o plotki, że ks. Romuald Weksler-Waszkinel miał być tajnym współpracownikiem. Metropolita spotkał się z kapłanem, jednocześnie nakazał komisji do zbadania infiltracji Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, aby dotarła do teczki doktora filozofii.
Historycy potwierdzili, że księdza dwukrotnie zarejestrowano jako tajnego współpracownika. Za pierwszym razem pod pseudonimem „Filozof”, za drugim - „Roman”. Jednak sam oficer prowadzący zaznacza, że ze względów operacyjnych wpisywał kapłana do ewidencji agentów bez jego wiedzy. Duchowny unikał spotkań, kluczył i zwodził. Nie zdradził żadnych informacji, które mogłyby komukolwiek wyrządzić szkodę. To nie donosiciel, ale ofiara inwigilacji.
Ks. Weksler-Waszkinel miał szczęście w nieszczęściu. Nieszczęście wzięło się z tego, że duchownemu jako rzekomemu agentowi, na dodatek podwójnie zarejestrowanemu, groziła społeczna infamia. Natomiast szczęście tkwiło w fakcie, że ocalała cała teczka i można drobiazgowo odtworzyć przebieg jego kontaktów z bezpieką. Kłopot tylko w tym, że zniszczono 95 proc. esbeckich materiałów dotyczących duchownych z KUL, którzy występują w rejestrach jako tajni współpracownicy. Figurują wyłącznie jako imiona, nazwiska i pseudonimy. Nie znamy żadnych szczegółów ich uwikłania. Nie ustalimy ponad wszelką wątpliwość, czy - jak ks. Wekslera-Waszkinela - nie zarejestrowano tych księży bez ich wiedzy i zgody, czy może świadomie poszli na współpracę.
Może niektórym spośród nich przypadł los współczesnych Hiobów. Z tą drastyczną różnicą, że Pan przywrócił Hiobowi zdrowie i majątek, i to podwojony. Żył Hiob jeszcze sto czterdzieści lat, miał siedmiu synów i trzy córki. Nim umarł, mógł się nacieszyć czterema pokoleniami potomków. Tymczasem ci, których krótkie zdanie w prasowym artykule bądź teczce bezpieki może napiętnować jako zdrajców, do śmierci pozostaną na Hiobowym gnojowisku. Tam będą oczekiwać sprawiedliwego Sądu Ostatecznego. Jaką im Bóg przygotował nagrodę? Nie wiem, ale śmiem twierdzić, że cenniejszą niż siedmiu synów i trzy córki, czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic.
***
Marek Zając - ur. 1979, redaktor „Tygodnika Powszechnego”, absolwent studiów dziennikarskich. Wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. Laureat dziennikarskiej Nagrody „Ślad” im. biskupa Jana Chrapka (2006). Mieszka w Krakowie.