O grzechu stugębnym

Może niektórym spośród nich przypadł los współczesnych Hiobów. Z tą różnicą, że Pan przywrócił Hiobowi zdrowie i majątek, i to podwojony. Tymczasem ci, których krótkie zdanie w prasowym artykule bądź teczce bezpieki może napiętnować jako zdrajców, do śmierci pozostaną na Hiobowym gnojowisku. Przegląd Powszechny, 12/2006



Kardynał kontaktuje się z matką Cooka. Na miejsce spotkania wyznacza Seminarium św. Karola Boromeusza w Filadelfii. Steven przychodzi z przyjacielem Kevinem. Opowiada, że jako kleryk - rzeczywiście - padł ofiarą molestowania seksualnego. Gdy przełożeni zlekceważyli jego skargę, odszedł od Kościoła. Po latach, osaczony przez prawnika z New Jersey, postanowił uderzyć w kardynała. Bernardin bez zastrzeżeń przyjmuje przeprosiny. Wręcza niedawnemu oskarżycielowi Biblię z odręczną dedykacją. Odprawia również dla niego mszę, przekazują sobie znak pokoju. Na koniec kard. Bernardin udziela Cookowi sakramentu chorych. Gdy po sześciu miesiącach okazuje się, że purpurat cierpi na raka trzustki, Steven śle troskliwy list. Cook umiera we wrześniu 1995 r., Bernardin – w listopadzie roku następnego.

W historii arcybiskupa Chicago przeraża przede wszystkim uwertura do fałszywego oskarżenia. Cyrkulujące półsłówka, oszczercze niedomówienia, niezachwiana pewność w ferowaniu wyroków przy jednoczesnym braku jakichkolwiek dowodów, stugębna plotka rozprzestrzeniająca się w geometrycznym tempie.

Podobną sytuację przeżywamy w Krakowie od kilku, kilkunastu miesięcy, odkąd krążą nazwiska księży oskarżanych o współpracę z bezpieką. Szeptane przy kawiarnianych stolikach, przesyłane esemesami, powtarzane na redakcyjnych korytarzach. Już podczas wizyty Benedykta XVI w Polsce niektórzy dziennikarze sugerowali kolegom po fachu, żeby nie prosili o wywiad księdza Y czy proboszcza X, ponieważ wiadomo, że byli tajnymi współpracownikami.

Wiadomo, na pewno, nie ulega wątpliwości, bez dwóch zdań, na sto procent, tajemnica poliszynela, potwierdza wiarygodne źródło, kolega słyszał o zawartości jego teczki. Od dawna podejrzewałem, wszyscy wiedzą od lat, zawsze wydawał się przesadnie skryty, ostatnio zachowywał się dziwnie, jakby przycichł po sprawie Hejmy, po nim bym się nigdy nie spodziewał, musieli mieć na niego haka.

Jeden z dziesiątków przykładów: gdy bp Tadeusz Pieronek opowiedział jednemu z tygodników o rutynowych spotkaniach z oficerami Służby Bezpieczeństwa, ruszyła niekontrolowana lawina. Inny opiniotwórczy magazyn postawił pytanie, które natychmiast uznano za retoryczne, czy biskup nie przekroczył granicy przyzwoitości w kontaktach z bezpieką. Na jednym z dziennikarskich rautów podeszła do mnie nieznajoma kobieta, by zapytać, dlaczego w wywiadzie-rzece nie zapytałem biskupa o esbeków. Odpowiedziałem, że przed kilkoma laty mało kto emocjonował się kościelnymi teczkami. Nawet nie myślałem o podobnym temacie. Z niedowierzaniem wycedziła, że kłamię w żywe oczy; musiałem przecież wiedzieć o agenturalnym uwikłaniu biskupa.

Inni wymieniali nawet dwa pseudonimy, pod którymi miał ukrywać się tajny współpracownik Tadeusz Pieronek. Przyznawali, że nie widzieli żadnych materiałów archiwalnych, ale o wszystkim słyszeli od przyjaciół. Koniec końców, „Życie Warszawy” opublikowało akta biskupa. I okazało się, że nie był donosicielem. Mimo usilnych starań esbeków nie dał się zwerbować. Oficer prowadzący zanotował, że figurant unika kontaktów, niechętnie godzi się na rozmowy. Skutecznie zwodził i oszukiwał Służbę Bezpieczeństwa. Ba, w 1963 r. bezpieka sugerowała wręcz, że ks. Pieronek uczestniczy na polecenie kard. Stefana Wyszyńskiego w dekonspirowaniu ks. Michała Czajkowskiego, którego już wówczas podejrzewano o agenturalną działalność.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...