Sądząc po zachowaniu, spora część trenerów, futbolistów i kibiców jest przekonana, że Pan Bóg też interesuje się futbolem. To, że sprawozdawca telewizyjny poleca w gorących sytuacjach włoską bramkę opiece Najświętszej Panienki, nikogo tu nie razi. Podobnie jak trener skrapiający ławkę wodą święconą. Przegląd Powszechny, 2/2007
Z sondaży Eurispes ze stycznia 2006 r. wynika, że 88% Włochów deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego. Praktykuje zaś, jeśli za miernik uznać udział w mszy św. przynajmniej raz w tygodniu, 37%. Statystyki są niemal identyczne w odniesieniu do piłki nożnej. 90% Włochów żywo interesuje się futbolem, a 35% śledzi rozgrywki ligowe na stadionie lub przed telewizorem. Obie sfery łączy nie tylko to, że msza a potem mecz to dla milionów Włochów coniedzielny rytuał. Futbol i Kościół przez parafialne oratoria od lat dwudziestych poprzedniego wieku żyją w symbiozie. Po części pewnie dlatego we Włoszech piłka ociera się o sacrum. W efekcie najlepsi włoscy piłkarze już przed wojną, gdy nie było jeszcze telewizji, dyktatury kolorowych pism, mieli status półbogów. Sądząc po zachowaniu, spora część trenerów, futbolistów i kibiców jest przekonana, że Pan Bóg też interesuje się futbolem. To, że sprawozdawca telewizyjny poleca w gorących sytuacjach włoską bramkę opiece Najświętszej Panienki, nikogo tu nie razi. Podobnie jak trener skrapiający ławkę wodą święconą. Swoje dołożyły historyczne podziały, próbujący je wykorzenić faszyzm i rozwój mediów.
W efekcie futbol we Włoszech to unikalny fenomen społeczny o równie unikalnej genezie, do dziś dalece różny od tego, co wokół piłki dzieje się gdzie indziej. To, że Włosi są teraz mistrzami świata, nie powinno nikogo dziwić. Zastanawiać natomiast może to, że zaledwie cztery razy w historii zdobyli tytuł. Bo futbol we Włoszech to nowa religia. Ma swoich męczenników, świętych, apokryfy, miejsca kultu i proroków. Fenomen nierzadko wymyka się logice. Łatwiej go opisać niż wytłumaczyć.
Genesis – faszyzm, historia, oratoria
FASZYZM. Do Włoch, jak niemal wszędzie, współczesny futbol zawlekli Anglicy. Do dziś włoscy piłkarze zwracają się do trenera „Mister”. W drużynie Genui, pierwszego mistrza kraju z 1898 r., grało aż pięciu piłkarzy o angielskich nazwiskach. Ale już po I wojnie światowej przecięto pępowinę. Włoski futbol wyemancypował się i poszedł własną drogą. Naturalnie futbol podbił całą Eu-ropę i Amerykę Południową, ale we Włoszech zapuścił korzenie głębiej, szerzej i szybciej. Jak zresztą cały sport, znalazł tu potężnych sojuszników w stawiających na narodową krzepę faszystach. Stadiony rosły jak grzyby po deszczu. Sport z piłką w środku, podobnie jak później w Niemczech Hitlera, był częścią programu militaryzacji. Ślady można znaleźć do dziś w kompleksie sportowym rzymskiego Stadionu Olimpijskiego. Wokół pobudowanych przez Mussoliniego kortów tenisowych i basenów do dziś stoją pochodzące z tamtych czasów wykute w białym marmurze rzeź-by herosów, z gołym torsem, karabinem w ręku i maską gazową u boku. Monumentalne stadiony w Rzymie, Mediolanie, Neapolu czy Turynie były pomnikami potęgi faszyzmu, świetnie nadawały się do odprawiania politycznych egzorcyzmów, a wokół zwycięstw włoskiej reprezentacji pozwalały budować szowinizm, bez którego trudno wysłać naród na wojnę. Futbol zaprzęgnięto w służbę faszystowskiej propagandy. Miał jednoczyć naród. Dlatego Mussolini w 1934 r. zorganizował mistrzostwa świata, a faszyści tak zmanipulowali turniej, że Włosi wygrali.