Niewiara w szybką poprawę koniunktury na świecie i w Polsce się szerzy. Nie zasłużyliśmy na kryzys, ale przyjmujemy go jak pokutę zadaną całej społeczności gospodarczej. Przegląd Powszechny, 5/2009
W pierwszą rocznicę powołania rządu Mazowieckiego a dziesiątą podpisania porozumień sierpniowych znalazłem się w Sali BHP Stoczni Gdańskiej, gdzie premier, minister pracy Jacek Kuroń i inni oficjele rządowi spotkali się ze swoimi kolegami z kolebki „Solidarności”. Chcecie zarabiać jak Niemcy? – pytał Kuroń naburmuszone kłopotami finansowymi audytorium. – To wam powiem, że Niemcy są w pracy 20 razy wydajniejsi od was. Kiedy wy będziecie tak wydajni, Polacy będą tyle wypracowywać, będą też lepiej zarabiać – gasił pretensje stoczniowców minister.
Było w tym zwarciu coś z kłótni w rodzinie, coś z grozy podziału na wy i oni, coś wreszcie z psychodramy: nikt nie wstał i nie powiedział, że stocznia jest tylko kilka razy mniej wydajna od niemieckiej, a sprzedaje taniej, bo rząd nie zerwał niekorzystnych dla niej kontraktów. Nie było fachowej, ekonomicznej rozmowy. Wszyscy jeszcze uczyli się niesocjalistycznego języka i rzeczywistości, choć to jedno i to samo.
Kryzys ostatnich miesięcy zastał Polskę w zupełnie innym punkcie rozwoju organizacji, instytucji, samowiedzy i języka. Polacy zdobyli się całkiem niedawno na głęboką restrukturyzację przemysłu, rolnictwa i sektora finansowego z początku lat dziewięćdziesiątych i zredefiniowanie pozycji swoich przedsiębiorstw w czasie spowolnienia gospodarczego na początku XXI w.
Na zachodzie Europy tylko Brytyjczycy przed 20 laty głęboko przeorali swą gospodarkę. Wyspiarze osiągnęli dzięki temu sukces i przekształcili gospodarkę w elastyczną, opartą na usługach i wykorzystującą globalizacyjne możliwości ekonomię postindustrialną. W Polsce też przemysł stracił na znaczeniu, ale bez względu na to, jak wielkim kosztem społecznym to się odbyło, gospodarka jest w dwu trzecich gospodarką usług. To oznacza, że znaczną część potrzebnych nam towarów produkujemy lub importujemy. Z krajów, z którymi w produkcji prostych towarów nie możemy konkurować.
Z wyjątkiem sądownictwa, większość instytucji państwa funkcjonuje przynajmniej poprawnie lub dobrze. Prawo podatkowe, pobór daniny publicznej przez administrację skarbową kuleje od lat, ale biznes nauczył się z tym żyć. Nadmiar regulacji krępuje przedsiębiorczość, a jednak w jednej tylko Zielonej Górze zarejestrowano w ub. roku 128 nowych spółek. Rozwinęły się nowe przemysły, jak np. sektor usług zdrowotnych czy rekreacji. Ludzie przestali się bać biznesu, skoro w Tychach założono w 2008 r. niemal 1000 firm. Otoczenie instytucjonalne przedsiębiorczości jakoś nadrabia za państwo to, co w otoczeniu prawnym i regulacyjnym wciąż jest niedoskonałe.
Kryzys dotknął szczególnie boleśnie sektor eksportowy. Zmalały zamówienia od kurczących się gospodarek Niemiec i innych partnerów europejskich. Da się zaobserwować oznaki paniki w fir¬mach eksportowych, które ruszyły falą w zwolnienia grupowe, ale da się je dostrzec także w tych działach gospodarki, które po prostu zawczasu chcą ograniczyć swoją działalność, by uodpornić się na oczekiwane problemy. Polskie firmy są w tych ruchach uprzedzających coraz bardziej podobne do przedsiębiorstw zachodnich. Dowiedziono, że szybkie reakcje, zabezpieczenie płynności finansowej, reorganizacja czy wręcz natychmiastowa restrukturyzacja przedsiębiorstwa pozwala mu szybciej rozwinąć skrzydła, gdy minie zagrożenie spadającą koniunkturą.
Wobec firm eksportowych można oczekiwać, że jeszcze lepiej postarają się sprzedawać. Przykładem niech będzie sektor meblarski. Pod ciosem mniejszej liczby zamówień padają Swarzędzkie Fabryki Mebli. Trudniej sprzedają się meble wszystkich polskich producentów, a ogromna większość ich wyrobów jest eksportowana.
Jednak sektor ten korzystał głównie z koniunktury w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Włochy, Francja, Wielka Brytania to nawet w kryzysie rynki, na które polskie meble mogą wciąż jeszcze wejść. Wymaga to od firm wysiłku w zdobyciu kanałów sprzedaży, kryzys na Zachodzie zweryfikuje zdolności eksporterów do zmiany kierunku handlu. Kryzys przełomu lat dziewięćdziesiątych i początku XXI w., kiedy z dnia na dzień wygasł popyt na rynku rosyjskim i ukraińskim, spowodował błyskawiczne przeorientowanie produkcji na potrzeby rynku zachodniego. Ciekawe, czy i teraz eksporterzy wykażą się taką elastycznością.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.