Niewiara w szybką poprawę koniunktury na świecie i w Polsce się szerzy. Nie zasłużyliśmy na kryzys, ale przyjmujemy go jak pokutę zadaną całej społeczności gospodarczej. Przegląd Powszechny, 5/2009
Jeśli eksporterzy utrwalą swą pozycję na znanych sobie rynkach i zdobędą nowe, dołożą się do wciąż podstawowej miary bogactwa narodu, jaką jest Produkt Krajowy Brutto. Na razie jednak dokładają się do tej miary przede wszystkim ambicje Polaków chcących lepiej żyć.
Ambicje te pchają nas do pracy, ryzyka własnej działalności, edukacji i rozwoju, a to wszystko tworzy tzw. popyt wewnętrzny, który sam z siebie nakręca naszą gospodarkę. Obecny kryzys go nie wygasił, tak jak ten sprzed 8 lat. Jesteśmy trochę w sytuacji Houston czy Nowego Jorku w ogarniętych recesją Stanach Zjednoczonych. Miasta te gospodarczo kwitną jak Polska otoczona pogrążonymi w kryzysie sąsiadami.
Inwestycje to trzeci składnik krajowego bogactwa. Nie chodzi tylko o te z zagranicy, choć i one płyną do Polski w nadziei, że stabilny system gospodarczy przy jeszcze wciąż stosunkowo niższych kosztach produkcji uzasadniają przeniesienie produkcji do Polski. Mamy też szansę na dużej skali inwestycje publiczne dzięki corocznemu zastrzykowi kapitału z Unii Europejskiej.
Jak obliczyli eksperci Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, tempo wzrostu PKB w 2007 r. było wyższe dzięki funduszom unijnym o 0,60,9 pkt. proc. Zmalała o niemal 6 punktów różnica w poziomie rozwoju Polski wobec Unii. Nasza wydajność to już ponad dwie trzecie tej, którą może się pochwalić UE. O prawie 2 mln wzrosła w ostatnich 5 latach liczba pracujących Polaków.
Polacy, ich własny i zaimportowany kapitał pracują na fundamencie stosunkowo zdrowych finansów publicznych. Deficyt budżetu nie powinien w tym roku przekroczyć 3,6%. To oznacza, że mimo kryzysowych mechanizmów zwiększających wydatki na pomoc socjalną przy zmniejszonych w wyniku spowolnienia koniunktury dochodach budżetu, państwo nie konkuruje z biznesem o pieniądze gromadzone w bankach i innych instytucjach finansowych.
Jednocześnie widać, że spowolnienie gospodarcze prowadzi do refleksji nad starymi przywilejami. Z wielkich reform potrzebnych jeszcze Polsce najważniejsze są te związane z programami socjalnymi – przedwczesne emerytury mundurowe, precyzyjniejszy system wspomagania socjalnego wsi, całego obszaru usług zdrowotnych.
Jeśli te reformy rząd zdoła przeprowadzić w 2009 i 2010 r., będzie można spokojnie zabrać się za operację zmiany waluty na europejską. Gdyby tych reform nie podjął teraz, po przystąpieniu do eurostrefy nie byłoby do tego zapału ani możliwości. Polska otrzyma bowiem wtedy kolejne szarpnięcie w górę – z tytułu zmiany złotego w euro przybędzie nam corocznie ok. 1012 mld zł zysku przedsiębiorstw i jakieś 60 mld zł oszczędności w obsłudze zadłużenia zagranicznego.
Stabilniejszy pieniądz to przede wszystkim większa pewność, że coś jest drogie albo tanie. Jeśli więc zdarzy się po najnowszym kryzysie coś, co zmieni obraz świata, to nie będzie to zmiana systemu wartości nakręcających ludzką aktywność. Chciwość i ambicja wyróżnienia się, chęć zabezpieczenia finansowego przyszłych pokoleń i dbałość o ludzi starszych to zwykłe teraźniejsze i przyszłe motory wysiłku. Świat może się jednak zorientować, że posługuje się w mierzeniu wartości złymi pieniędzmi.
Myślenie i debata o nowym systemie monetarnym ogarnia już nawet Amerykę, która przez pół wieku korzystała z renty emitenta światowego pieniądza. Może powstaną nowe strefy walutowe. Szykują się do tego Arabowie, myślą o wspólnej walucie nawet skłócone Indie i Chiny. Najprędzej jednak dojść może do ewolucyjnego wiązania dolara z euro. W takim przypadku Polska ze swoją otwartą gospodarką i w miarę zdrowymi finansami publicznymi tym bardziej musiałaby włączyć się w strefę stabilności kursowej, jaką jest strefa euro.
Te wszystkie elementy relatywnego sukcesu gospodarczego Polski przeniknęły już do języka. O kursie złotego mówi się dziś we wszystkich kręgach społecznych, jako o sprawie ważnej, takiej, która determinuje codzienny los rodziny. O inflacji nieco zapomnieliśmy. Znowu boli nas rosnące lekko bezrobocie, martwimy się powszechnie oznakami spowolnienia gospodarczego. Tym językiem komunikują się już miliony Polaków. Jeśli więc coś po tym światowym kryzysie pozostanie, to będzie to jeszcze większa świadomość ekonomii.
*****
GRZEGORZ CYDEJKO, publicysta, dziennikarz magazynu „Forbes”, przewodniczący Klubu Dziennikarzy Biznesowych Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i prezes Oddziału Warszawskiego SDP.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.