Chcesz naprawdę rozpoznać swoje powołanie i odkryć czego Bóg oczekuje od Ciebie? Realizuj najpierw to, czego Bóg oczekuje od wszystkich. Uważaj byś sobie nie zrobił „Boga prywatnego”; bożka, którego sam sobie odkryłeś, któremu Ty wyznaczasz spotkanie. eSPe, 87/2009
Szczęść Boże, Ojcze!
W nawiązaniu do naszej wcześniejszej rozmowy podczas Wiosennych Dni Skupienia chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie. Zdaję sobie sprawę, że powołującym jest sam Jezus, który zaprasza do pójścia za sobą. Czytałem fragmenty z Ewangelii Św. Marka dotyczące powołania apostołów. Ich sytuacja jest do pozazdroszczenia. Sam Jezus im zaproponował „bycie z Nim”. Było im na pewno łatwiej - ja jestem ciągle w rozdarciu, jak by część mnie chciała iść za Nim, a część nie.
Niby wszystko ok., ale… Ciągle obawy, brak pewności, zaufania. Czasami jak się modlę, to wręcz chce mi się płakać. Dlaczego nie mam pewności, że wspólnota zakonna, którą już poznałem i pokochałem, jest miejscem mojego naśladowania samego Jezusa? Czy mogę prosić Jezusa o wyraźne znaki? Czy mogę słuchać, tego, co mówią moi rodzice, znajomy ksiądz? Czy codzienne wydarzenia coś oznaczają? Konkretniej. Rodzice się sprzeciwiają, bo uważają, że sobie nie poradzę. Mój katecheta, ks. Paweł, powiedział mi ostatnio, że życie w kapłaństwie jest moją drogą a w kościele, a będąc z klasą na wycieczce w Warszawie, w jednym kościołów znalazłem waszą ulotkę o dniach skupienia. Czy to może coś oznaczać? Proszę o pomoc.
Kuba
Drogi Jakubie,
Pewnie znasz ewangeliczne opowiadanie o uczniach udających się do Emaus (Łk 24,13-35). Autentyczne powołanie jest tam, gdzie rozpozna się Jezusa. Ci dwaj uczniowie rozpoznają, że ich Towarzysz łamie chleb w sposób charakterystyczny dla Jezusa. Gdy widzą Go łamiącego chleb ich oczy się otwierają. Dopiero wtedy… Mamy nieustanną pokusę, by nasze życie stawało się łatwe. Pragniemy, by i nasza wiara stawała się bezproblemowa, pewna i nie przynosząca trudów. Chcemy żyć zgodnie z wolą samego Boga a ona sama by była dla jasna i oczywista. Niestety, tak nie jest.
Pytasz o znaczenie znaków w procesie rozpoznawania powołania. Na wstępie warto zaznaczyć, że znaki Bożej woli są obecne w naszym życiu i są bardzo różnorodne. Bóg często działa poprzez ludzi, wydarzenia i przez natchnienia. Problemem na pewno jest nasza, ludzka, zdolność do ich odczytywania. Kiedy obserwujemy uczniów zdążających do Emaus może nas zadziwiać, że ci, którzy byli z Nim przez prawie trzy lata, nie mogą Go poznać po wyglądzie zewnętrznym i po głosie oraz ostatecznie zrozumieć tego, co do nich mówi. Ewangelista mówi, że oczy ich były „niejako na uwięzi”.
Co może nas zaślepiać?
Pośpiech. Idący do Emaus szybkim krokiem opuszczają Jerozolimę. Tak się spieszą, że nie poznają wędrowca, który się do nich przyłączył w podróży. Pośpiech jest złym doradcą. Byle tylko nie myśleć, że mógłbym zostać księdzem. Za dużo o tym rozmyślam, jeszcze sobie wmówię. Krótsza modlitwa, brak czasu na słuchanie, ucieczka przed skupieniem, koncentracja na sobie samym.
Strach. Dwóch uczniów ucieka z Jerozolimy. Boją się prześladowań, nie chcą podzielić losu swojego Mistrza. Jak najdalej od Jerozolimy. Nie na próżno się mówi, że strach ogłupia. Nie, nie, dziękuję. Przecież sobie nie poradzę, życie zakonne jest takie trudne, a rodzice, co oni powiedzą, a jak zrezygnuję… Brak Bożego optymizmu i przede wszystkim ufności w myśleniu i postrzeganiu swego życia.
Zbytnia pewność. Apostołowie byli przekonani, że skoro Jezusa pojmano, katowano i ukrzyżowano a On umarł na krzyżu i został złożony w grobie, to nie jest możliwe, by szedł z nimi i wyjaśniał im pisma. Nie rozpoznali Go. Nie nadaję się, na pewno nie mnie Pan powołuje. Przecież ja kocham życie! Postawa zbytniej pewności zaślepia nas w poszukiwaniach woli Pana.
Jakubie, odczytywanie znaków powołania jest procesem długotrwałym i nie raz można się zniecierpliwić. Pozwolę sobie podzielić się z Tobą swoim doświadczeniem w tej materii i przedstawić kilka uwag.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.