Gdy milknie dźwięk alarmu

Ostatnie milczenie papieża Wojtyły. Nie mogę nie pomyśleć o strażniku na wieży kościoła mariackiego w Krakowie, który usiłuje ogłosić alarm, ale jego gardło zostaje przeszyte strzałą tatarskich najeźdźców. Głos Karmelu 6/2008



O każdej pełnej godzinie dnia i nocy z wieży kościoła mariackiego w Krakowie wygląda mały człowieczek (przynajmniej takim wydaje się, gdy patrzymy z dołu), który w cztery strony świata gra na trąbce melodię skomponowaną z pięciu tylko nut.

Legenda wiąże tę tradycję z inwazją tatarską, gdy strażnik dostrzegł wrogie oddziały i ogłosił alarm. Strzała najeźdźców przeszyła mu gardło, brutalnie przerywając w połowie frazę muzyczną i odtąd zawsze tak odgrywa się hejnał, na dźwięk którego dziś zbiega się tłum turystów rozproszonych po całym rynku. Ludzie stoją ze spojrzeniem utkwionym w górze, aż człowieczek zniknie, zamykając okienko. Wtedy odchodzą do swoich spraw, albo szukają nowych emocji.

Wydaje mi się, że w tym hejnale mogę dostrzec symbolikę odnoszącą się do byłego arcybiskupa Krakowa, Jana Pawła II. Papież niestrudzenie wskazywał aktualną godzinę na tarczy niespokojnej historii człowieka, zwracał uwagę na opóźnienia względem prawdziwego postępu ludzkości, często ogłaszał alarm wobec grożących niebezpieczeństw, które nie zawsze dostrzegaliśmy albo udawaliśmy, że ich nie zauważamy.

On widział lepiej, gdyż przenikał rzeczy i dzieje świata z góry, ze swej perspektywy wiary. Niektórzy komentowali jego hejnał, zwracając uwagę, że muzyka jest ciągle mniej więcej taka sama, a nuty, które ją tworzą, są wciąż te same, aż do znudzenia. Inni zarzucali mu zbyt pesymistyczną wizję świata. Wielu sprowadzało całe zjawisko do wymiaru przede wszystkim folklorystycznego.
Niewielu troszczyło się o to, by uregulować godzinę, rytmy, spotkania i wybory życiowe według tego sygnału wysyłanego z góry.

A jednak było ważne, żeby biały człowieczek wciąż tam był, choćby zgarbiony, i żeby niestrudzenie zdzierał coraz słabsze gardło, by wzywać do spojrzenia w górę, do podniesienia wzroku ponad te nasze banalne i żałosne perspektywy.

11 października 2004 r. zostałem zaproszony przez bliskiego współpracownika papieża, bym mógł ofiarować Janowi Pawłowi II około dwudziestu moich książek przetłumaczonych ostatnio na język polski. Po tradycyjnym uroczystym ceremoniale usiadłem przy rogu stołu, ale szybko zdałem sobie sprawę, że to ja muszę mówić, co wprawiło mnie w zrozumiałe zamieszanie. Opowiedziałem mu o mojej radości z tego, że mogłem prowadzić konferencje w „jego” Krakowie i o zaskoczeniu, z jakim odkryłem, że jest to piękne miasto. Wydało mi się, że na twarzy papieża dostrzegłem lekki uśmiech zadowolenia (albo też był to bolesny grymas?).

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...