Prawdziwe świętowanie powinno być zindywidulizowane. Mamy różne osobowości, formację religijną i doświadczenia życiowe uwarunkowane różnymi społecznymi oczekiwaniami. Oczekiwaniami odmiennymi dla kobiet i mężczyzn. I stąd dwugłos, pokazujący dwa obrazy przemyśleń i doświadczeń związanych ze świętowaniem. W drodze, 12/2006
Bywa, że spontanicznie zwołani przyjaciele zasiądą wokół naszego stołu i zrodzi się cud głębokiej, dobrej rozmowy, po której czujemy, że jest nam bliżej do nich i bezpieczniej w świecie. Bywa, że rodzina stworzy swoje własne rytuały. Własne, a więc niedotknięte pleśnią znużenia i oklepania. To dla ludzi religijnych mogą być wspólnie przeżywane rekolekcje, a dla innych np. uroczysty obiad z okazji rocznicy zamieszkania w nowym domu. Podkreślam, że nie chcę przez to pomniejszać znaczenia świąt tradycyjnych, przeżywanych od lat. Pragnę tylko podkreślić, że sens świąt i świętowania odkryjemy tylko pod warunkiem autentycznego zaangażowania się zarówno w ich istotę, jak i w wyrażające tę istotę gesty i słowa. Może warto spróbować przed każdym świętem, które planujemy przeżyć, pomyśleć chwilę, jaki ma dla nas sens, spróbować poznać i zrozumieć symbolikę liturgicznych gestów lub tradycyjnych zachowań. Choćby wsłuchać się w słowa kolędy i zrozumieć, o czym śpiewamy.
Warto wspomnieć o dwóch zagrożeniach, które są istotne, aby autentycznie przeżywać czas świąteczny. Jedno z nich nazwałabym sztucznym mieszaniem rytuałów. Nie umniejszając ważności wydarzenia, którym dla wielu osób jest ślub cywilny, jego uroczysta oprawa w moim przekonaniu robi wrażenie smutnej podróby kościelno–katolickiej ceremonii. A wszystko, co jest podrabiane, zostawia posmak nieautentyczności, jakby wersji drugiej niepoprawionej. I trudno wtedy o pełne przeżycie. Może taka uroczystość zasługiwałaby na własną, bardziej spontaniczną i szczerą formę?
I drugie zagrożenie, które zdefiniowałabym jako sztuczne przeszczepy świąt z innej szerokości geograficznej. Nie chodzi mi tutaj o zamykanie się na wielokulturowość, naturalną rzeczą bowiem jest mieszanie się tradycji różnych narodów. Nawet tak lubiana bożonarodzeniowa choinka stosunkowo niedawno zadomowiła się u nas jako przybysz zza zachodniej granicy. Czym innym jednak są naturalne przepływy, a czym innym sztuczne przeszczepy stymulowane komercyjnie. Dni, takie jak walentynki, to ostatecznie tylko zabawa i nie nazywałabym ich świętem. Jednak już próby przeszczepiania do Europy pięknego amerykańskiego Święta Dziękczynienia, mającego głęboko rodzinno–religijną tradycję i opartego na wspomnieniu pierwszych osadników, wydają się bardzo nieautentyczne. Trudno uwierzyć, że w mieszkańcach starego kontynentu pozostawi to wrażenia głębsze, niż kulinarna satysfakcja po zjedzeniu indyka z sosem żurawinowym. Choć może się mylę?
I refleksja na koniec: świętowanie ma jeszcze jedną wielką zaletę. Po czasie świątecznym wracamy z pewną ulgą do naszej codzienności, której szarość nabiera specjalnego uroku. Zanurzamy się w nią i zaczynamy doceniać jej zwyczajny rytm, bez świątecznej mobilizacji. Bez świątecznego szaleństwa. Aż znów zatęsknimy do świętowania…
Zofia Sanejko
***ZOFIA SANEJKO - absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwerystetu Warszawskiego. W przeszłości sekretarz literacki w teatrze Komedia, pracownik Polskiego Radia, a obecnie wiceprezes jednego z domów mediowych.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
» | »»