Prawdziwe świętowanie powinno być zindywidulizowane. Mamy różne osobowości, formację religijną i doświadczenia życiowe uwarunkowane różnymi społecznymi oczekiwaniami. Oczekiwaniami odmiennymi dla kobiet i mężczyzn. I stąd dwugłos, pokazujący dwa obrazy przemyśleń i doświadczeń związanych ze świętowaniem. W drodze, 12/2006
Przestrzeń dla Boga i ludzi
Do prawdziwego świętowania nie zaliczałbym najczęściej obchodzenia własnych imienin czy urodzin. Inaczej ma się rzecz z rocznicami ślubu czy związku, bo wychodzimy wówczas poza społeczne wirowanie jedynie wokół naszej osoby. I tu chyba może zacząć się świętowanie. Świętowanie to wychodzenie ku temu, co przekracza nas samych, pochodzi z zewnątrz i może nadawać sens naszemu życiu. To oderwanie się od codzienności i zwracanie się z nadzieją ku lepszej wizji swojego życia czy świata. Świętowanie to czas, w którym możemy pytać Boga czy los: komu jesteśmy potrzebni, po co warto żyć? Świętowanie pozwala nabierać dystansu wobec powszednich trosk, tak jak wtedy, gdy idziemy na cmentarz stanąć wobec pokoleń tych, którzy odeszli. W świętowaniu jednak chodzi nie tylko o odpoczywanie i dystansowanie się czy refleksję o życiu — mniej lub bardziej — godziwym. Z reguły za nim czy nad nim unosi się obowiązek — są sprawy, którym musimy być wierni, czy zadania, które powinniśmy wykonać. Niezależnie od wiary czy jej braku, nakaz, poczucie powinności, przychodzi z zewnątrz. Pamiętam sprzed lat kogoś z rodziny mojej żony, osobę wyraźnie deklarującą się jako ateista, która zawsze z powagą i wewnętrznym zaangażowaniem przestrzegała postu w Wielki Piątek. Może właśnie takie praktyki pozwalały jej do końca swoich dni zachować godność i serdeczny stosunek do ludzi. Sensowność świętowania nie daje się udowodnić, można ją jedynie przyjąć z całym dobrodziejstwem tradycji, z którą się utożsamiamy.
Dla świętowania zabójcza jest powierzchowność, bezmyślna mechanizacja czynności związana z brakiem wewnętrznego zaangażowania. Z religijnego punktu widzenia wydaje się, że lepiej, aby takiego świętowania nie było w ogóle. Ileż osób chodzi na przykład na pasterkę, swoje raz w roku odstać na dworze, przestępując w znudzeniu z nogi na nogę, aby przed końcem mszy czmychnąć do domu i znowu wesoło, w samozadowoleniu, zasiąść do zastawionego stołu. Świętowanie to chyba przede wszystkim sprawa właściwego przeżywania czasu. Jak nauczał poeta duchowości współczesnego judaizmu urodzony w Warszawie rabin Abraham Joshua Heschel: „Szabat to świątynia zbudowana z czasu, a nie z przestrzeni”. To, co materialne, może jedynie uzupełniać i uwznioślać każde dobre, prawdziwe świętowanie, ale nie powinno wyrażać jego istoty. Dalej prawdziwe świętowanie jest radosne i doprasza się, aby to czynić z innymi. Z reguły o ileż lepiej smakują piękne krajobrazy, jeśli możemy na nie patrzeć razem z kimś, kto jest dla nas ważny, wymieniać się wspólną radością Spotykanego. I tak na przykład w buddyzmie w Dzień Sangi oddawana jest cześć zarówno idealnej wspólnocie duchowej, jak i istniejącej lub tworzonej przez samych wyznawców. Niezależnie od religii czy kręgu kulturowego świętowanie domowe dokonuje się zwykle w byciu razem wokół stołu czy maty, w zależności od przestrzeni, przy której się je i spotyka.
Oprócz świętowania uroczystego i planowego pokusiłbym się, by wyróżnić jeszcze świętowania ad hoc. To między innymi zatrzymywanie się i radosne wzdychanie nad urodą świata czy pięknem — przynajmniej niektórych — ludzi. W świętowaniu codziennym jest wiele z patrzenia w zachwycie. Zachwyt nad swoimi śpiącymi dziećmi, spoglądanie na kogoś, kogo się kocha, czy patrzenie na zachód słońca na Rusinowej Polanie w Tatrach. Świętować tu to zachwycać się tym, co jest nam dane w owej chwili, otwierać się na doświadczenia, które mądry, amerykański psycholog Abraham Maslow nazywał szczytowymi (peak experiences). Skomercjonalizowny i często neurotyczny tryb życia wielu ludzi świata zachodniego radykalnie zmniejsza możliwości ujawniania się takiej otwartości na świat materialny, innych ludzi i nade wszystko Boga samego.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
»
|
»»