"Nikt odpowiedzialny za religię nie może być pobłażliwy wobec terroryzmu, a tym bardziej nie powinien go propagować. Ogłaszanie się terrorystą w imię Boga, zadawanie gwałtu człowiekowi w imię Boga jest profanacją religii." W drodze, 5/2007
Dzisiaj teza, jakoby religie były głównym źródłem przemocy i wojen, stała się ogromnie modnym narzędziem propagandy antyreligijnej. Dość przypomnieć, że w tygodniku „Die Zeit” z 11 maja 2000 roku Herbert Schnädelbach zwrócił się do papieża z postulatem rozwiązania Kościoła: „Ostatnim dobrodziejstwem chrześcijaństwa dla ludzkości byłoby uznanie siebie samego za błędne od samego początku i zgubne przedsięwzięcie. Taki antyludzki, fanatyczno–irracjonalny system wiary sam się zdyskredytował przez ekscesy (inkwizycja, nawracanie na siłę), które wynikają z jego zasad. Ludzkość będzie miała w XXI wieku tylko wtedy szansę, gdy z powierzchni ziemi chrześcijanie znikną całkowicie”.
Niestety, nie był to wybryk pojedynczego oszołoma. W Internecie nieustannie pojawiają się – zwłaszcza wśród głosów publikowanych anonimowo – pełne wrogości oskarżenia wszelkich religii, przede wszystkim jednak chrześcijaństwa. Zygmunt Krasiński, w liście z 9 lipca 1845 roku, zwierzał się Delfinie Potockiej, że z przerażeniem czytał teksty nawołujące do nienawiści klasowej: „On w atrament macza pióro, a później dla drugich pióro przemieni się w nóż, a atrament w krew”. Niestety, bardzo to możliwe, że wstukiwana dzisiaj w klawisze komputera nienawiść do chrześcijaństwa i oskarżanie go o wszelkie możliwe zbrodnie przeciwko ludzkości spłynie w przyszłości strumieniami niewinnej ludzkiej krwi.
Pomińmy tu jednak wypowiedzi zionące nienawiścią i przypatrzmy się argumentom, które brzmią racjonalnie. Warto zauważyć, że są one tak skonstruowane, iż w sposób niemal konieczny mają prowadzić do wniosku, że dopiero porzucenie wszelkiej religii zapewni ludzkości pokój i bezpieczeństwo.
Pierwszy argument, jakiemu proponuję się przypatrzeć, znalazłem stosunkowo niedawno w Internecie: „Monoteizmy są religiami konfliktogennymi. Wojny religijne to wynalazek monoteistów. To dlatego, że monoteizm ze swej natury jest wrogi każdej innej religii. Politeiści uważają, że jest wielu bogów, i dlatego gdy ktoś czci innego boga niż oni – nie przeszkadza im to i nie godzi w ich przekonania”.
Ojcem tego argumentu jest Nietzsche, który „polemicznemu i imperialnemu monoteizmowi przeciwstawiał przyjazny, pluralistyczny, tolerancyjny, otwarty na różnorodność, przychylny zmysłowości, a nawet żądzy, zatem pacyfistyczny politeizm” [1].
Spróbuj jednak prostować ten sielankowy obraz religii politeistycznych i przypomnieć – z zasady nasycone religijnym rytuałem – okrucieństwa Asyryjczyków, zabijanie ludzi na arenach przez starożytnych Rzymian, wojenne wyprawy Azteków podejmowane w celu zdobycia ludzi do składania na ołtarzach ofiarnych. Spróbuj przypomnieć „łagodność” starożytnych Greków, Germanów, Słowian, Wikingów, Tatarów – wszak wszyscy oni byli politeistami! Wtedy usłyszysz: „Bo w ogóle religia jest źródłem gwałtów i przemocy i najlepiej by było, gdyby ludzie porzucili wszelką religię!”
[1] Paul Valadier, Przemoc i monoteizmy, „Przegląd Powszechny” 2/2005, s. 215.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.