O zapłodnieniu in vitro porozmawiajmy spokojnie

Wesołe nagabywania, kiedy wreszcie będziecie mieli dziecko, mogą być miłe młodym małżonkom, którzy postanowili z poczęciem dziecka trochę poczekać, ale głęboko ranią tych, o których niepłodności my jeszcze nie wiemy. Jeszcze głębiej ranią „mądre” rady, żeby dziecko adoptować. W drodze, 3/2008



Ustosunkujmy się do tych dwóch argumentów. Fakt, że również w naturze wiele embrionów ginie, trudno porównywać z ich zabijaniem. Żyjemy dłużej albo krócej, niektórzy żyją tylko kilka dni albo i kilka godzin, ale wszyscy kiedyś pomrzemy. Zgódźmy się jednak co do tego, że czym innym jest umrzeć, czym innym – zostać zabitym.

Co sądzić o takiej metodzie zapłodnienia poza organizmem matki, gdy naprawdę wyklucza się powoływanie do życia embrionów „zbędnych” oraz selekcję embrionów „wybrakowanych”, słowem, o takiej metodzie, w której naprawdę żadnych embrionów się nie zabija? Jak wiadomo, stosowanie tej metody istotnie zmniejsza szanse na doczekanie się dziecka. To uzasadnia podejrzenia, że nieraz jest ona stosowana tylko w deklaracjach – by uspokoić bardziej wrażliwe sumienia.

Ale odłóżmy podejrzenia na bok. Przyjmijmy, że naprawdę istnieją takie laboratoria, w których dokonywane jest zapłodnienie in vitro i nigdy żadne embriony nie są zabijane. Czy przynajmniej w takich okolicznościach wolno niepłodnym małżonkom starać się o dziecko za pomocą tej metody? Odpowiadając na to pytanie, zauważmy najpierw, że owszem, tam, gdzie naprawdę nie ma zabijania embrionów, jest zdecydowanie mniej nieporządku moralnego. Mimo wszystko jednak, nie można uznać tej drogi starania się o ciążę i o urodzenie dziecka za moralnie dopuszczalną. Wyjaśnia to – dostępna w Internecie! – instrukcja Donum vitae Kongregacji Nauki Wiary z 22 lutego 1987 roku o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazywania:

Poczęte dziecko powinno być owocem miłości swoich rodziców. Nie może być pożądane i poczęte jako wynik interwencji technik medycznych i biologicznych; oznaczałoby to sprowadzenie go do poziomu przedmiotu technologii naukowej. Nikt nie może uzależniać przyjścia dziecka na świat od warunków skuteczności technicznej ocenianej według parametrów kontroli i panowania (Donum vitae, II B 5).

Spójrzmy na argumenty obrońców metody in vitro. Wciąż powtarzają oni, że małżonkowie mają „prawo do dziecka”. To naprawdę nie jest język miłości, to jest język egoizmu i roszczeń do własności. Trudno się nie zgodzić z tym, co na ten temat czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego:

Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem. Największym darem małżeństwa jest osoba ludzka. Dziecko nie może być uważane za przedmiot własności, za coś, do czego prowadziłoby uznanie rzekomego „prawa do dziecka”. W tej dziedzinie jedynie dziecko posiada prawdziwe prawa: prawo, by być owocem właściwego aktu miłości małżeńskiej rodziców i jako osoba od chwili swego poczęcia mająca również prawo do szacunku (2378).

Wiem z doświadczenia, że małżonkowie bliscy decyzji, żeby jednak skorzystać z metody in vitro, oburzają się zazwyczaj, kiedy się przywołuje argumentację instrukcji Donum vitae, że metoda ta „powierza życie i tożsamość embrionów w ręce władzy lekarzy i biologów, i ustala panowanie techniki nad pochodzeniem i przeznaczeniem osoby ludzkiej. Tego rodzaju relacja panowania sama w sobie sprzeciwia się godności i równości, które powinny być wspólne rodzicom i dzieciom” (II, 5).

Niestety, powyższe słowa to nie są puste oskarżenia. Profesor Jacques Testart, jeden z pionierów metody in vitro we Francji, przerażony bezmiarem towarzyszących tej metodzie nieludzkich faktów, przedstawił je w książce (wydanej również po polsku przez PIW) pt. Przejrzysta komórka. Część z nich przywołałem w tekście pt. O produkowaniu dzieci, który znajduje się w mojej książce pt. Wiara na co dzień.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...