Kłopoty z modlitwą naszych ludzkich przyjaciół mają zwykle jedną z dwóch bardzo prostych przyczyn: słabą wolę albo pychę. Nie znam dobrze Twojego podopiecznego, ale wydaje mi się, że modlitwa sprawia mu problemy raczej z powodu wybujałych ambicji, a nie z powodu nieumiejętności wzięcia się w garść. W drodze, 8/2008
Mój drogi Kasjelu,
problemy z modlitwą Twojego podopiecznego naprawdę nie wynikają z braku umiejętności w tej materii. Wiem, on twierdzi, że nie potrafi się modlić, ale uwierz mi na słowo – nie to jest trudnością. Przecież w ich sercach sam Duch jest nauczycielem modlitwy i, co ważniejsze, jest też Tym, który się modli. Jeśli tylko trwają w łasce, wystarczy przecież, że się do Niego przyłączą, a On sam wszystkiego ich nauczy. Z tego, co udało mi się zauważyć, kłopoty z modlitwą naszych ludzkich przyjaciół mają zwykle jedną z dwóch bardzo prostych przyczyn: słabą wolę albo pychę. Nie znam dobrze Twojego podopiecznego, ale wydaje mi się, że modlitwa sprawia mu problemy raczej z powodu wybujałych ambicji, a nie z powodu nieumiejętności wzięcia się w garść. Mogę się mylić, więc sam dobrze mu się przyjrzyj.
Przede wszystkim nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że zasada, którą przyjął w swoim życiu modlitwy, to „wszystko albo nic”. Nie modlił się już ładnych kilka dni, bo powiedział sobie: „Albo będę miał czas na modlitwę długą, solidną, osobistą i w pełnym skupieniu, albo nie będę – jak to określa – klepał paciorka”. To mniej więcej tak, jakby stwierdził, że nie będzie nikomu mówił „dzień dobry” aż do czasu, gdy dostanie urlop i będzie miał czas na długą i uważną rozmowę ze wszystkimi. Zasada „wszystko albo nic” ma zabójcze skutki dla modlitwy. Ponieważ ludzie rzadko czują, że mogą się pomodlić solidnie i wystarczająco długo, nie modlą się w ogóle. To prawda, że nasz Pan, kiedy stał się jednym z nich, sam ich uczył maksymalizmu i oddawania wszystkiego – ale wszystkiego, co mają, Kasjelu, a nie tego, co jak im się wydaje, mieć powinni. To istotna różnica.
Pamiętasz tę historię, kiedy Pan rozmnożył pięć chlebów i dwie ryby tak, że najadły się tłumy? Jego uczniowie chcieli wszystkich odprawić do miasta, bo stwierdzili, że mając za mało pożywienia, i tak nie będą w stanie nic zaradzić na głód tysięcy słuchaczy. A On kazał im nakarmić tłumy. Dali Mu wszystko, co mieli, i Pan to błogosławił. Wszyscy się nasycili i zostało dwanaście koszów ułomków. Z modlitwą jest tak samo. Twój podopieczny nie chce wykorzystać tego czasu i sił, które ma, aby się modlić, bo wydaje mu się, że to kropla w morzu jego modlitewnych powinności, potrzeb i – obawiam się, że to chyba dla niego najważniejsze – możliwości. Właściwie urąga to jego ambicji, bo on chciałby już być mistykiem, a tu ma czas i siłę tylko na to, żeby zmówić pacierz. Uważa, że trzeba nakarmić tłumy, a ma tylko pięć chlebów i dwie ryby. Jeśli jednak zrobi to wszystko, co może zrobić – i nic więcej – uklęknie po prostu przy łóżku, uczyni znak krzyża, odmówi Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu, wówczas Pan również odmówi błogosławieństwo nad jego modlitwą i zaspokoi wszystkie jego potrzeby i pragnienia, tak że zadziwi nadmiarem łaski.
A pamiętasz, Kasjelu, tę kobietę w świątyni, która tak zachwyciła naszego Pana? Była prawdziwie piękna. Cóż mogły zdziałać te jej dwa małe pieniążki, które wrzuciła do skarbony? Dała wszystko, co miała, a przecież wiedziała, że to jest mało. Prawdopodobnie wiedziała też, że nie ma sensu pozbawiać się wszystkiego, bo owo „wszystko” to i tak zbyt mało, żeby zmieniło cokolwiek. A poza tym wszyscy dawali znacznie więcej. Jednak nasz Pan pochwalił właśnie ją. Jeśli Twój podopieczny nauczy się dawać w modlitwie wszystko, co ma – zwłaszcza jeśli będzie dawał ze swego niedostatku – szybko doświadczy mocy Pana, która rozmnaża dobro ponad jakąkolwiek stworzoną miarę.
Zwróć też uwagę, czy Twój człowieczy przyjaciel przypadkiem nie lekceważy modlitwy prośby, zwłaszcza zaś modlitwy wstawienniczej za swoich bliskich i przyjaciół. Wydział Filologiczny naszych upadłych braci wprowadził nawet w powszechny obieg pewne powiedzenie, które choć zawiera w sobie trochę prawdy, to jednak pociągnęło za sobą potworne skutki w życiu modlitwy i życiu duchowym wielu naszych podopiecznych. Zapamiętaj, proszę, na przyszłość, że zwykle taka jest właśnie konstrukcja pokus zmajstrowanych przez naszych upadłych braci. Trochę prawdy i ogromny narosły na niej pasożyt, który przenosi się z szybkością wirusa na wszystkich nieostrożnych i mało roztropnych. Otóż zauważyłeś pewnie, jak często Twój podopieczny zwykł z dezaprobatą mawiać o swoich modlitwach, a co gorsza – o modlitwach innych: „Jak trwoga, to do Boga”. Chce w ten sposób poddać krytyce modlitwę – jak ją określa – interesowną i wynikającą z życiowych trudności.
Kasjelu, czy rozumiesz absurd tej dezaprobaty? A do kogóż niby mieliby się oni uciekać w chwilach trudności? A poza tym, czy jest bardziej szczere wyznanie wiary we wszechmoc, opatrzność i miłość naszego Pana niż ufna prośba skierowana doń w chwili próby? Pamiętasz, jak Pan zasnął, gdy płynął z uczniami po jeziorze? Czy było w tym coś złego, że Apostołowie obudzili Go, gdy jezioro się wzburzyło? A niby któż inny miałby uciszyć morze i wiatr? Komu innemu byłyby posłuszne? Na szczęście w porę obudzili Pana. Gdyby unieśli się pychą i chcieli jako doświadczeni rybacy sami sobie poradzić, wszyscy by potonęli. Dobrze, że Go obudzili, źle, że w ogóle pozwolili Mu zasnąć. Nie pozwól Twojemu podopiecznemu zaniedbać modlitwy prośby i błagania. Ta modlitwa jest potężnym wyznaniem wiary. Niech nie myli bezinteresowności w modlitwie z pychą, która o nic nie chce prosić i o wszystko prosić się wstydzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.