Żołnierz zawodowiec

Głęboka noc. Nagle potworny huk zrywa cię z łóżka. Z hełmem i kamizelką gnasz do najbliższego schronu. Moździerzowy pocisk trafia zaledwie o kilka metrów od pryczy, na której śpisz. Czasem tych kilku metrów może zabraknąć. Przewodnik Katolicki, 25 listopada 2007



Antena w oko


Humor na misjach to rzecz niezbędna. Czasem najprostsze żarty potrafią rozładować codzienne napięcie, skupienie i strach. Nie inaczej było podczas pierwszej i ósmej zmiany kontyngentu wojsk w Iraku. Kapitan Rohde w Babilonie stacjonował w roku 2003 oraz w tym roku, gdy do Polski wrócił na przełomie czerwca i lipca. Za każdym razem w zarzewiu konfliktu z batalionem ze Świętoszowa spędził blisko pół roku. – Głupie kawały to niesamowity sposób odreagowania. W irackiej bazie mamy radiowęzeł, przez który w promieniu 20 km nadawane są różne dedykacje w stylu: „pluton łączności do plutonu dowodzenia: antena wam w oko”, „wszystkich zapraszamy na pokaz sztucznych ogni, strzelać będą z północy” czy „popatrz, jaka piękna gwiazda spada w naszym kierunku, tylko czemu jest coraz bliżej, coraz jaśniejsza i spada na nas?” – tłumaczy Rohde, któremu ciętego dowcipu w żadnej mierze odmówić nie można. Przykładem jest niezwykły prezent, jaki sprawił z kolegami swojemu przełożonemu. – Kiedyś po awansie dowódcy kupiliśmy mu palmę w doniczce z karteczką: „by nigdy mu nie odbiła” – mówi, zaznaczając, że mógł sobie na to pozwolić ze względu na wielkie poczucie humoru obdarowanego i jego niewątpliwą „światłość” umysłu.


Życiodajna chwila


W Iraku jest niebezpiecznie. Choć zwykli ludzie są nastawieni do polskich żołnierzy przyjaźnie, a w najgorszym wypadku neutralnie, problemem jest tzw. zagrożenie. – Tak w Iraku nazywa się tych, którzy ostrzeliwują patrole, organizują zasadzki. Nie jest to wróg, bo wroga widzisz, walczysz z nim w uczciwej walce – wyjaśnia kapitan. Potwierdzeniem tych słów jest choćby zdarzenie, które miało miejsce w bazie Al Hilla, do której wraz z podwładnymi Rohde trafił z Babilonu w celu wzmocnienia 12. Brygady Zmechanizowanej ze Szczecina. Tam jako szef centrum GST, składającego się z administracji irackiej i wspomagających ją zespołów wojskowych, koordynował prace w zakresie pomocy humanitarnej, odbudowy i rozbudowy infrastruktury, a wszystko po to, by przywrócić stan sprzed wojny. – Mój dzień wyglądał tak samo: 6 rano pobudka, toaleta, przejazd honkerem lub chevroletem do oddalonego o 14 km ratusza. Tam konferencje, spotkania do 16 i powrót – relacjonuje. Terminarz ten niezmienny był jednak do czasu, gdy z powodu problemów z samochodem z bazy wyjechał pięć minut później. To pięć minut uratowało mu życie. – Podczas jazdy usłyszałem wielki huk. Po chwili zobaczyłem grzyb dymu unoszącego się na azymucie ratusza. Na naszej drodze dokładnie w godzinie naszego zwykłego przejazdu eksplodował ładunek. To zdarzenie nauczyło mnie jednego: nigdy nie wykonuj tych samych ruchów, w tej samej kolejności i o tym samym czasie – wspomina kapitan. Takich zdarzeń miał kilka, może kilkanaście. Teraz mówi o tym spokojnie. Wtedy tak spokojnie nie było...


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...