Fircyk w rewolucyjnych zalotach

Styl prezydentury wenezuelskiego przywódcy Hugo Chaveza można śmiało porównać do noszonych przezeń z upodobaniem czerwonych koszul: jest krzykliwie, bez gustu, wyzywająco i trochę śmiesznie. Ale tylko trochę, bo Chavez jest bezwzględnym utopistą ze skłonnościami do totalitaryzmu. Przewodnik Katolicki, 3 grudnia 2007




„Hugo Chavez to paranoik. A dokładnie dyktator paranoik. (...) To pajac, jest tym, kim wygodnie jest mu być. Kiedy spotyka Kadafiego, przedstawia się jako muzułmanin. O sobie mówi, że jest chrześcijaninem i pokazuje się z krzyżem w ręku, ale ludzie mu nie wierzą” – ripostował wenezuelski kardynał Jose Castillo Lara.

Jak widać Kościół nie zamierza przypatrywać się biernie pogarszającej się sytuacji w kraju i stopniowemu ograniczaniu praw obywatelskich przez Chaveza i jego paramilitarne bojówki.

W jednym z tegorocznych komunikatów wenezuelskiego episkopatu biskupi alarmują, że obecne lewicowe rządy doprowadziły do radykalnego rozszerzenia się strefy biedy w społeczeństwie, a kraj boryka się z wszechobecną korupcją i niespotykaną wcześniej falą przemocy. Potwierdzają to dane statystyczne: według Wenezuelskiego Narodowego Instytutu Statystycznego poziom biedy za rządów Chaveza wzrósł o 10 proc. (do 53 proc.). Wenezuela zajmuje także niechlubne czwarte miejsce na światowej liście krajów o największej liczbie zabójstw (46,5 morderstw na 100 tys. mieszkańców w 2004 roku).

Wenezuelscy biskupi wyrażają też zaniepokojenie planami reformy konstytucji, które ich zdaniem „wydają się zmierzać do ograniczenia demokracji w Wenezueli i przemienienia systemu politycznego w marksistowsko-leninowską dyktaturę”.


Przypadek beznadziejny


Wielkim marzeniem Hugo Chaveza jest wskrzeszenie antyimperialnej międzynarodówki socjalistycznej. Kto według niego powinien być jej przywódcą, nie trzeba chyba mówić. Szkopuł jednak w tym, że czasy nieco się zmieniły i pociąg historii odjechał daleko do przodu. Chętnych więc jakoś nie przybywa. Bo na kogo może liczyć dziś Chavez? Na ledwo zipiącego Kim Dzong Ila, kombinującego nieustannie, jakby tu zachować władzę i nie zostać przy tym zlinczowanym przez zagłodzonych rodaków? Na Chińczyków zajętych dziś robieniem naprawdę wielkich pieniędzy? A może na Łukaszenkę – zdanego na łaskę i niełaskę kapryśnego Putina, który nie ukrywa nawet specjalnie, że ledwo, ledwo toleruje przaśno-buraczanego białoruskiego kołchoźnika?

Odpowiedniego wsparcia nie dadzą Chavezovi nawet lewicujący zachodni intelektualiści, którzy owszem na papierze i w zaciszu kawiarnianych kanap skłonni są obalać rządy i wywoływać wielkie rewolucje, ale żeby zaraz wyzbywać się dobrobytu, jaki zapewniają im ich „zgniłe” liberalne społeczeństwa, to już może niekoniecznie.

Ale wbrew temu wszystkiemu Hugo Chavez nie przestaje nadal wierzyć, że to właśnie jemu pierwszemu uda się zbudować socjalistyczny raj na ziemi. A, że jego przypadek jest nieuleczalny, najlepiej świadczy zdanie, jakim zakończył składanie prezydenckiej przysięgi po wygranych wyborach w 2006 roku: „Przysięgam na Chrystusa, największego socjalistę w dziejach, przysięgam na wszelkie męki, nadzieje i miłości: Ojczyzna, socjalizm albo śmierć!”.


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...