Ten tekst nie jest w zasadzie artykułem, a raczej oskarżycielską zbitką publicznych wypowiedzi, pokazującą, że czwartego czerwca – w 20. rocznicę historycznych wyborów parlamentarnych - nie mamy już właściwie czego świętować. Nie po tym, co zostało powiedziane w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Przewodnik Katolicki, 24 maja 2009
W rozgrywającym się między związkowcami i rządem sporze o tegoroczne obchody rocznicy obalenia komunizmu faulują obie strony. I obie uważają, że to przeciwnikowi, nie im, należy się czerwona kartka za boiskową brutalność. Jakakolwiek szansa na kompromis ginie tutaj w morzu wzajemnych inwektyw, tumulcie policyjnych pałek, swądzie palonych opon i wiecznym oglądaniu się na słupki sondażowego poparcia.
Mówi rząd
Kto właściwie zaczął tę bezpardonową wojnę o Polski Czerwiec? Czy stoczniowcy, zapowiadając manifestację w obronie stoczni i swoich miejsc pracy w tym samym dniu i w tym samym miejscu, w którym planowano rocznicowe spotkanie szefów rządów państw europejskich z młodzieżą?
Czy też może raczej premier Tusk swoją decyzją o przeniesieniu politycznej części obchodów z Gdańska do Krakowa, motywowaną podobno chęcią „uniknięcia kompromitacji Polski” w przypadku ewentualnych starć policji ze związkowcami? Nie wiadomo.
Pewne jest za to, że obecne wydarzenia są bezpośrednią pochodną tego, co stało się kilka tygodni wcześniej pod Salą Kongresową w Warszawie, kiedy to policja przy pomocy pałek i gazu pieprzowego rozpędziła związkowców z „Solidarności”, demonstrujących w czasie kongresu Europejskiej Partii Ludowej.
I to właśnie echo tamtych wydarzeń wyznacza tak naprawdę rytm i ton dzisiejszej dyskusji wokół obchodów Czerwca ‘89. Rządzący konsekwentnie nazywają więc związkowców „zadymiarzami”, ci zaś rewanżują się politykom równie mocnymi „tchórzami” i „zdrajcami”.
Przykłady? Proszę bardzo. Wywodzący się z Platformy Obywatelskiej prezydent Gdańska Paweł Adamowicz zarzucił szefom stoczniowej „Solidarności” - Romanowi Gałęzewskiemu oraz jego zastępcy Karolowi Guzikiewiczowi - że planując demonstrację przed pomnikiem Poległych Stoczniowców, skompromitowali Gdańsk i Polskę oraz sprzeniewierzyli się tradycji związku. – Ci panowie nie są wiarygodni, to zawodowi zadymiarze – powiedział Adamowicz.
W podobnym tonie wypowiedział się syn byłego prezydenta, poseł PO Jarosław Wałęsa: - Nie mówmy o stoczniowcach, tylko o związkowcach – najemnikach, wszczynających burdy.
I jeszcze sam premier Donald Tusk: – Ja tam dorastałem, pod stocznią dostałem pierwszy raz pałą. Znam to miejsce jak mało kto. Ale nie ma takiej możliwości, aby na placu Solidarności odbywały się spotkania z premierami, młodzieżą razem z zadymiarzami – stwierdził Tusk.
Mówią związkowcy
Na odpowiedź stoczniowców nie trzeba było długo czekać. - Panie premierze Tusk, pan był tchórzem, pan tylko nosił nam żywność, nigdy nie wszedł pan na teren stoczni. Pan dzisiaj bierze odpowiedzialność za to, co się dzieje – grzmiał Karol Guzikiewicz ze stoczniowej „Solidarności”, dodając, że szef rządu powinien przeprosić wszystkich Polaków. – Język, jakiego pan używa na temat moich kolegów, nazywając ich zadymiarzami, to język Jaruzelskiego (…) – ocenił Guzikiewicz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.