Z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie zetknęłam się kilkanaście lat temu – zupełnie przez przypadek, dzięki księdzu Zaleskiemu. Oni mnie zaakceptowali, a ja się z nimi zaprzyjaźniłam. Przewodnik Katolicki, 16 sierpnia 2009
„Warto mimo wszystko” – kiedy po raz pierwszy uwierzyła Pani w sens tej myśli?
– Nie było takiej jednej sytuacji czy zdarzenia. W moim życiu wszystko po prostu przychodzi stopniowo, łagodnie i jakoś harmonijnie się układa. Czasem mówię, że coś się stało przez przypadek, ale tak naprawdę wiem, że wszystko co się zdarza, jest gdzieś zapisane. By zacząć myśleć – „co warto” i pojąć, że „warto mimo wszystko”, trzeba po prostu chwilkę żyć, coś ważnego przeżyć, kogoś spotkać, czegoś boleśnie dotknąć, coś stracić…
Wtedy nagle wiadomo, jak cenna jest każda chwila, oddech, uśmiech, obecność drugiego człowieka. Wychowanie, doświadczenia, kontakty z ludźmi wyrabiają w nas różne odruchy, przekonania, pasje… Mam szczęście do wspaniałych ludzi, niezwykłych spotkań, wykonuję magiczny zawód… To zaprowadziło mnie w miejsce, w którym jestem.
W jakiej mierze bycie aktorką pomaga w kontakcie z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie i chorymi?
– Wykonuję zawód, w którym staram się i zarazem muszę zrozumieć drugiego człowieka. Żeby dobrze zagrać rolę, muszę przecież zrozumieć postać, w którą się wcielam. Bycie aktorką nauczyło mnie tolerancji i obserwacji tego, co się wokół mnie dzieje. Nauczyło mnie też słuchać ludzi i przekazywać jasno własne myśli – po prostu kontaktować się z drugim człowiekiem. Poza tym aktorstwo to zawód publiczny. Ludzie nas wciąż oceniają, ale też ufają nam i do nas piszą. Czasem szukają w nas autorytetów, a czasem traktują jak bęben do walenia. No i piszą listy, piszą, piszą... Te listy to skarbnica wiedzy o człowieku i naszych czasach.
Czego się Pani z nich dowiaduje o człowieku?
– Wszystkiego! Rzeczy pięknych i żałosnych, radosnych i tragicznych, wzniosłych i ponurych. Za komuny ludzie zwykle pisali listy o marzeniach, bali się mówić o swojej codzienności i problemach. Gdy komuna padła, listy zupełnie się zmieniły. Ludzie zaczęli odsłaniać w nich swoje tragedie, samotność, nędzę, bezradność, frustracje, skargi na los, nienawiść do świata… Czasem trudno to czytać.
Jak Panią zmienili podopieczni Fundacji?
– Może mnie nie zmienili wprost, ale sprawili, że mój świat jest jaśniejszy, lepszy, radośniejszy, że przestałam narzekać i umiem się cieszyć małymi sprawami.
Z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie zetknęłam się kilkanaście lat temu – zupełnie przez przypadek, dzięki księdzu Zaleskiemu. Oni mnie zaakceptowali, a ja się z nimi zaprzyjaźniłam. Dzięki nim zrozumiałam naprawdę, że życie daje nam wiele szans, które trzeba wykorzystywać. Wszystko jedno, czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy, możemy realizować swoje najpiękniejsze marzenia – tego właśnie uczę się od ludzi chorych i niepełnosprawnych.
Co umacnia Pani wiarę, że warto poświęcić się dla tych osób?
– Siły dodają mi ludzie. Nigdy nie musiałam działać samotnie. Mam prawdziwe szczęście do spotykania ludzi wspaniałych i uczciwych. Sama jestem tylko małą iskierką. Oni ją rozniecają i często udaje nam się zapalać piękny ogień i rozjaśniać komuś świat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.