"Maksiu, ty chyba będziesz święty!"

Wróciłem pod koniec 1946 roku do Warszawy, gdzie mieszkała matka. Chciałem się uczyć. Przed wojną myślałem o medycynie, ale w obozie widziałem co robili lekarze i w uszach brzmiały mi zawsze wtedy słowa primum non nocere. Straciłem wiarę w człowieka. Nie mogłem pójść na medycynę. Źródło, 22 kwietnia 2007




Kwiatek z wdzięczności

Swoje życie zresztą narażali nie raz. O swoim życiu obozowym pisali niewielkie raporty i zostawiali je w umówionym miejscu. Dwie kobiety w nocy zabierały je, a zostawiały lekarstwa, chleb, a raz nawet... zakonsekrowane Hostie. - Dostaliśmy cały woreczek Hostii. Jakaż to była radość. Baliśmy się tylko jak wniesiemy je do obozu. Zabandażowaliśmy koledze nogę i tam włożyliśmy. Strażnicy na bramie nic nie zauważyli - wspomina Władysław Lewkowicz.

Ze łzami w oczach mężczyzna wspomina kobiety: Bolesławę Kożusznik i Helenę Płotnicką, które im pomogły przeżyć ten straszny, obozowy czas. - Helenę Płotnicką, matkę rodziny nakryli Niemcy. Nie wydała nas, nic nie powiedziała. Kiedy wieźli ją do krematorium, jeden z kolegów położył jej na piersi namalowany kwiatek. To był nasz dar wdzięczności. Druga przeżyła wojnę, odszukaliśmy ją, by jej podziękować. To spotkanie było niezwykle wzruszające. Muszę powiedzieć, że to były bohaterskie kobiety - podkreśla pan Lewkowicz.

"Nie bójcie się..."

W obozie Władysław Lewkowicz poznał ojca Maksymiliana Marię Kolbego, którego zapamiętał ze zdjęcia z Rycerza Niepokalanej. - Z jakiejś fotografii pamiętałem, że ma długą brodę i niezwykły uśmiech. Kiedy tylko przywieźli franciszkanów do obozu, zaraz rozeszła się wieść, że jest wśród nas ojciec Maksymilian Maria Kolbe - opowiada Lewkowicz, dodając: - Spotykaliśmy się często po wieczornym apelu. Wspólnie modliliśmy się, a on nas spowiadał. Oczywiście w konspiracji. Najczęściej mówił o Niepokalanej, o Opatrzności i o woli Bożej. W tym piekle podtrzymywał nas na duchu słowami Chrystusa: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, duszy zabić nie mogą". Pomagał nam w tym czasie i w tych okolicznościach godnie żyć i godnie umierać.

Były więzień podkreśla, że dla nich jednak najbardziej przekonywująca była postawa Świętego, który nawet tam, w obozie zachował uśmiech na twarzy (ten sam, który mężczyzna zapamiętał z Rycerza Niepokalanej), nie skarżył się, nie przeklinał i mimo powszechnego głodu i pragnienia nigdy nie opowiadał o jedzeniu, a czasami nawet był w stanie jeszcze opowiadać dowcipy. Władysław Lewkowicz mówi, że dla więźniów o. Kolbe był świętym. Podobno nawet mężczyzna powiedział mu wprost: "Maksiu, ty chyba będziesz święty!". Wystąpienie z szeregu i deklarowana gotowość pójścia na śmierć w zamian za człowieka, który miał żonę i dzieci, to dla więźniów było tylko potwierdzeniem ich wcześniejszego przekonania co do świętości zakonnika. - Święty Maksymilian miał niezwykłą osobowość, która poraziła nawet Niemców. Wcześniej wydawało się nam, że zachowanie takie jak o. Kolbego spotka się najwyżej z kopniakiem lub tym, że na śmierć pójdzie nie 10, a 11 więźniów. Tymczasem stało się tak, jak zaproponował kapłan. To nie była codzienna sytuacja, to było coś niezwykłego - podkreśla Władysław Lewkowicz, który sam przeżył dwie wybiórki i doskonale wie jak wyglądały. - Człowiek wiedział, że pójdzie 10. Nikt nie wiedział kto. Ci, którzy szli zawsze mieli łzy w oczach, chcieli żyć. Często to byli młodzi chłopcy, których jedyną winą było tylko to, że bardzo kochali Polskę - dodaje.
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...