Wróciłem pod koniec 1946 roku do Warszawy, gdzie mieszkała matka. Chciałem się uczyć. Przed wojną myślałem o medycynie, ale w obozie widziałem co robili lekarze i w uszach brzmiały mi zawsze wtedy słowa primum non nocere. Straciłem wiarę w człowieka. Nie mogłem pójść na medycynę. Źródło, 22 kwietnia 2007
Władysław Lewkowicz podczas II wojny światowej był więźniem obozu KL Auschwitz. Obecnie 86-letni mężczyzna podkreśla, że Bóg pozwolił mu przeżyć "piekło" i dożyć długich lat. - Czasem jest mi już ciężko. Wydaje mi się, że jestem słaby i chory. Łykam "tony" lekarstw. Niedawno lekarzom wydawało się, że mam raka, a ja dzięki Opatrzności Bożej oraz pomocy Świętego Ojca /Maksymiliana, towarzysza "piekła obozowego", świadczę o jego świętości oraz przypominam młodych, bezimiennych, polskich patriotów - opowiada były więzień o numerze 3121.
W 1939 roku Władysław Lewkowicz miał 18 lat. Mieszkał w Warszawie, gdyż jego ojciec był oficerem i przez jakiś czas musiał przebywać w stolicy, dokąd zabrał swoją rodzinę z Poznania. - Na krótko przed wybuchem wojny pojechałem na szkolenie wojskowe. Byłem w Gradziczach koło Grodna. Jeszcze nie zdążyłem zdać munduru, a wojna wybuchła. Wtedy na wezwanie prezydenta Warszawy razem z kolegami poszedłem bronić miasta przed okupantem - opowiada mężczyzna, dodając: - Byłem wtedy na placu Unii Lubelskiej. Szliśmy z karabinami na czołgi. Wielu wtedy zginęło.
Ja przeżyłem
1Warszawiacy nigdy nie pogodzili się z tym, że Niemcy przejęli stolicę. Wielu walczyło tak jak mogło. - Chcieliśmy ludziom dawać nadzieję, więc rozrzucaliśmy ulotki "Polska żyje!" i po nitce do kłębka wyłapali nas wszystkich. W wagonach bydlęcych wieźli nas - 1600 osób - nie wiedzieliśmy gdzie - wspomina Władysław Lewkowicz.
15 sierpnia 1940 roku, w dzień Wniebowstąpienia Matki Bożej i Cudu nad Wisłą, dwa miesiące po otwarciu KL Auschwitz młody chłopiec znalazł się w tym strasznym miejscu. - Zaraz jak wyrzucono nas z wagonów nastąpił krzyk, bicie. Dawali nam numery począwszy gdzieś od 1500, ja otrzymałem jeden z ostatnich - 3121. Byliśmy młodzi, więc pracowaliśmy w najtrudniejszych komandach - podkreśla były więzień.
Więcej niż złoto
Wspominając piekło obozu pan Władysław opowiada o uczuciu najstraszniejszym - o głodzie, który towarzyszył więźniom niemal bez przerwy. - Do dziś brzmią w moich uszach słowa: każdy kto przeżyje więcej niż trzy miesiące w obozie jest złodziejem. Dawali nam tak mało jeść, że głód towarzyszył nam ciągle. Z tego powodu wiele mówiliśmy o jedzeniu; co lubiliśmy jeść, co mama gotowała na niedziele. Jedzenie... najczęstszy temat rozmów w obozie - opowiada Władysław Lewkowicz.
Do "najlepszych" czasów w obozie więzień 3121 zalicza ten, kiedy wychodził poza obóz, by pracować na grządkach przy pomidorach. - Wtedy w konspiracji podjadaliśmy pomidorki. Oczywiście trzeba było to tak robić, by nikt nie zauważył. Nie byli w stanie nas upilnować. Czasem takiego małego pomidorka zanosiłem do obozu dla kolegów. Jak ktoś był w szpitalu to dla niego pomidor, cebula to było więcej niż złoto. Kalorii w nim nie było wiele, ale dawało to wielką radość i satysfakcję. Za przemycanie jedzenia groziły ciężkie kary. Jak złapali kogoś to wyrzucali z komanda, a nawet do bunkra się szło - podkreśla były więzień.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»