„Środowisko”. Wspólnota modlitwy. Grupa studentów, których połączyły wspólne ideały. Spotykali się w ciągu roku w kościele, potem zaczęli jeździć na wycieczki rowerowe i wakacyjne wyprawy kajakowe. Z czasem zakładali rodziny, wciągając w swoją grupę kolejne pokolenia. Karol Wojtyła był ich wujkiem – przyjacielem i przewodnikiem duchowym. Oni widzieli z bliska jak kochał życie i jak walczył o każdego człowieka.
opowiada Andrzej Zieliński, emerytowany profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, członek duszpasterstwa akademickiego ks. Karola WojtyłyZnane jest powiedzenie Karola Wojtyły: módl się o swoje powołanie, które - każdemu z nas i wszystkim - stale powtarzał. To było bardzo ważne. Modlić się o powołanie w życiu osobistym, ale i zawodowym. W tych wszystkich sprawach mogliśmy się z nim kontaktować, radzić, ale przede wszystkim była to wspólnota modlitwy – na mszach świętych, rekolekcjach, dniach skupienia i pielgrzymkach, które wówczas odbywały się tylko do Częstochowy - zawsze na rozpoczęcie roku akademickiego.
Potem wszedł zwyczaj by w maju, w okolicach Jego urodzin, jechać do Kalwarii. Na tych kalwaryjskich dróżkach prowadzone były różne rozważania. Były także rozmowy, listy… Pamiętał zawsze o tych, którzy nie mogli przyjść, którzy nie mogli dojechać, którzy byli starzy, o tych, którzy zmarli. Taka to była wspólnota. Miał takie osoby, które znał dobrze poprzez kontakty z domem rodzinnym. Znał ich sytuację i dlatego tym bardziej opiekował się takim młodym, wzrastającym człowiekiem, na którego czyha wiele niebezpieczeństw, w życiu osobistym i zawodowym.
Był całkiem zwyczajny…To był taki człowiek, taką miał naturę, On to czuł właściwie całym sobą. Kiedy rozmawiał, to nie tylko słowem, ale całym sobą, swoją postacią, gestem i zawsze w tym pozostawał niezwykle naturalny. Wszystko, co miał w sobie – cechy charakteru, predyspozycje – wykorzystywał po to, żeby przyciągnąć człowieka do Chrystusa. Pan Bóg dawał mu środki i pomagał je wykorzystać. On walczył o każdego człowieka. Nie było dla niego straconej osoby.
Niektórzy pytają mnie, jaki był przed wyborem na papieża. - Był taki, jak potem. W tej swojej nadzwyczajności był całkiem zwyczajny. Miałem okazję obserwować go, jak odprawiał mszę świętą na biwaku, bez wielkiej asysty, ot tak po prostu, zwyczajnie, czy na mszy jako biskup w kościele, to Jego skupienie nad tym Misterium nie uległo zmianie.
To była tylko zmiana miejsca, zmiana szat, sytuacji, otoczenia i potem wyższej hierarchii kościelnej. Zawsze jednak był naturalny. Pan Bóg obdarzył Go wszelkimi przymiotami, zewnętrznymi i wewnętrznymi. Był przystojnym i sprawnym mężczyzną, który jeździł i rowerem, i na nartach, pływał na kajakach, chodził na piesze wycieczki. Nie chciał być w niczym traktowany ulgowo.
…niezwykle wrażliwy…Dzięki temu, że znał rodzinę mojej żony, udało mi się dowiedzieć wiele o Jego młodości, dzieciństwie. Pan Bóg Go przygotowywał do przyszłych zadań. Piękne, klasyczne wadowickie gimnazjum z plejadą znakomitych nauczycieli, teatr szkolny, organizacje katolickie, i całe to środowisko małego miasteczka, specyficznie położonego, którym zachwycał się od dzieciństwa. To wszystko uczulało go na piękno. Wyraził to w Liście do artystów. Zachwyt nad Stwórcą i stworzeniem, pozwalały Mu być niezwykle wrażliwym i trafiać do każdego człowieka.