Kościół jest tutaj

Z mojej perspektywy widzę Kościół żywy. Tygodnik Powszechny, 19 sierpnia 2007




Dokonuje się tu zadziwiające scalenie w jedno zwartej wspólnoty dawnej parafii wiejskiej, społeczności akademickiej skupionej wokół campusu uniwersyteckiego oraz ludzi „nowoosiedlonych". Parafia, gdzie zamiast niedawnych kilku, jest ponad 50 ministrantów i gdzie na Mszach dla najmłodszych śpiewa chór dziecięcy. Gdzie podczas każdej procesji Bożego Ciała czuje się piękną i solidarną manifestację wiary. Gdzie każde kazanie skłania do refleksji i rachunku sumienia. Gdzie dorośli wracają do kościoła, bo ciągną ich do niego dzieci, które mogą na swojej Mszy podzielić się własnym świadectwem, ale też pobiegać z kolegą na ramionach, aby móc lepiej odczuć, że to Jezus niesie ich na swoich. Gdzie można iść do kościoła z piątką małych dzieci bez obaw, że się przeszkadza. I w końcu, gdzie na corocznych piknikach parafialnych wszyscy (dorośli, dzieci, staruszkowie, siostry i księża razem) tańczą poloneza na 500 par, prowadzeni przez zawodowego wodzireja.


Zbiorowe łatki


Jaki jest Kościół w Polsce z perspektywy tych czterech parafii? Czy można powiedzieć, że jest „jakiś"? Rozstrzygnąć, czy znajduje się w kryzysie, czy nie? Myślę, że mogę powiedzieć „tylko" o tym, jaki jest Kościół, który sam współtworzę i który widzę dokoła. Bo przecież Kościół jest nie gdzieś tam, na zewnątrz, lecz składa się też i z nas, świeckich, i z naszych indywidualnych spotkań z Bogiem. A świadectw tych spotkań, które zawsze inicjuje On, słyszę wiele i to nie z ust pogrążonych w dewocji staruszek (których modlitwa jest zresztą często cichym i ważnym wkładem w naszą wiarę). Widzę też silną „ufność w transcendencję", bo cóż innego pozwala młodym ludziom na zaczynanie życia zgodnego z Ewangelią w świecie, w którym tak łatwo poddać się logice pieniądza i egoizmu? A w swoim życiu widzę wewnętrzną wolność, jaką daje chrześcijaństwo i jakoś dziwnie spokojny jestem, że obojętnie jak świat na nią patrzy i jaki rządzi premier, jakie skandale obyczajowe obserwujemy lub powodujemy, i w jakim stylu ten lub inny biskup odniesie się do swej przeszłości, doświadczenie tej wolności będzie przyciągać do Boga.

Jeśli Kościół miałby być w kryzysie, to znaczy, że ja jestem w kryzysie, że nie otwieram się na źródło wiary, bo np. sądzę innych, nie mając żadnych ku temu danych, po to tylko, aby utwierdzić się w swej tożsamości. Bo takiego utwierdzania się jako rodzaju psychoterapii (tu aluzja do tekstu Jarosława Dudycza) dopatrzyć się można szybciej nie w jedną noc na Lednicy, ale na co dzień w ludziach mających potrzebę potępiania tych, którzy oddalają się lub odwracają od Kościoła. Potępienia tylko dlatego, aby nie narazić swej wiary na odrobinę niepewności z powodu tego, że inni wybierają inaczej. Nie czuję potrzeby takich postaw wobec osób z mojego otoczenia ani też potrzeby przypinania „zbiorowych łatek". Może dlatego, że całe moje życie to przekraczanie barier i ciągłe niedopasowanie?

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...