Między apostazją a wiernością. Tygodnik Powszechny, 18 listopada 2007
Wyżej opisana sytuacja może nasunąć podejrzenie, że dla niektórych duszpasterzy ważniejsze są procedury – troska, by wszystko było uregulowane pod względem formalnym i wpisane we właściwe rubryki – niż to, by walczyć o wiarę drugiego człowieka. Byłem kiedyś świadkiem wizytacji parafii i ze zdziwieniem stwierdziłem, że biskup oraz towarzyszący mu kurialiści więcej czasu poświęcili sprawdzaniu ksiąg parafialnych i dyskusjom na temat zaawansowania budującej się świątyni niż umacnianiu braci w wierze. Boję się, że takie proporcje między administracją i duszpasterstwem mogą gdzieniegdzie zaistnieć, dlatego – choć nie znam instrukcji Episkopatu na temat apostazji – chciałbym, by większy nacisk kładła na stwarzanie możliwości powrotu wątpiącym i wahającym się, niż określała formalnie sposób odchodzenia od Kościoła.
Moje pragnienie jest tym większe, że doniesienia prasowe o uregulowaniu kwestii apostazji już przesuwają akcenty, stwarzają fałszywy obraz sytuacji. Skoro ludzie tracą wiarę, skoro znajdują w sobie tyle determinacji, żeby sformalizować odejście od wiary czy Kościoła, to warto się przede wszystkim zastanawiać nie nad formalnościami, tylko nad naszą odpowiedzialnością za wiarę braci. Nie chodzi przecież o statystyki, nie jest najważniejszy problem prawny, lecz znak czasu, który każe postawić sobie pytanie o wiarę katolików, o gorliwość w dawaniu słowem i przykładem świadectwa o tym, jak nasz Kościół wypełnia posłanie Jezusa „Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody", nie wyłączając własnego.
Zdarzające się coraz częściej akty apostazji każą zrobić rachunek sumienia. Warto zapytać uczciwie, z jakiego powodu poruszają mnie odejścia naszych braci i sióstr ze wspólnoty Kościoła. Czy dlatego, że niepokoją mnie statystyki, bo patrzę na Kościół jak na rodzaj partii w społeczeństwie demokratycznym, która tracąc wpływy, traci na atrakcyjności i znaczeniu na rzecz alternatywnych religii i prądów ideowych? Boję się, że rząd dusz może zyskać ten, kto ma większość? A może najważniejszy jest aspekt ekonomiczny? Skoro coraz mniej ludzi chodzi w niedzielę do kościoła, to i ilość pieniędzy w kasie jest mniejsza? Jakże więc utrzymać świątynie, jak wykształcić kleryków, zapewnić kontynuację działalności Kościoła?
Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli ten proces się nie zatrzyma. Zewnętrznym przejawem podejścia buchalteryjnego jest obojętność wobec odchodzących lub skierowana przeciwko nim agresja. Słyszałem na jednej z plebanii komentarz na temat przejścia wspólnoty charyzmatycznej do zboru zielonoświątkowego: „Dobrze, że sobie poszli, przynajmniej będzie spokój".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.