Odkrywcy

Czy chodzenie po kolędzie ma sens? Prawdziwe życie toczy się do momentu, kiedy ksiądz przekracza próg cudzego domu, i od momentu, kiedy go opuszcza. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008




Później drzwi otwiera rodzina Ataków: – Prosimy bardzo, niech ksiądz wejdzie – bardzo uprzejmi, ale jak tylko Zelga siada, zaczyna się: że Kościół to Ciemnogród, antysemityzm, pedofilia. Bez woli nawiązania dialogu. Ale na koniec oni: – Miło było, do widzenia.

Za siódmymi, ósmymi drzwiami Poeci. Ona na jednym piętrze, on na drugim. Nie znają się. Ją adoptowali przed laty wysocy funkcjonariusze partyjni, nie ochrzcili. On utytułowany, nagradzany, ateista. Zelga: – Dali mi do czytania swoje wiersze. Całkiem różne. Świetne.

W ilu tych, którzy otworzyli dotąd zamknięte drzwi, to spotkanie zakiełkuje? Czy znajdzie się ktoś, kto przekroczy granicę jakiejś własnej cienistej doliny, a może pozna się para poetów z bloku przy ulicy N.? – Bóg raczy wiedzieć – wzdycha ks. Zelga i puka dalej.

Ale czasem ckni mu się do dawnego świata, kiedy kolęda to było święto dla całej ulicy: chłopaki z podwórka czekają, aż w zmierzchającym świetle zabieleje komża księdza wchodzącego do sąsiedniej kamienicy.

Na żółto zapalają się latarnie. „Już jest pod dziewiątką” – wołają do rodziców przyklejonych do okien. Po kamienicy krąży kropidło. W mieszkaniu pachnie umytą podłogą i wykrochmalonym obrusem. Matka w najlepszej sukience, ojciec na galowo. Gdy ksiądz przekracza próg, tak go witają, jakby to sam Pan Bóg wyskoczył na chwilkę z jasnego nieba do szarych Starachowic.

– To se ne wrati – żałuje Zelga. Nie tylko dlatego, że tamten porządek chronił kapłana przed poniżeniem, ale głównie dlatego, że integrował osiedlową społeczność.

Dezintegracja – tak by nazwał największy problem Ursynowa, to znaczy syndrom nieznanego sąsiada i obojętność na jego obecność. Niedawno rozprowadził po parafii ankietę, która miała trzy punkty: „mogę pomóc”, „potrzebuję pomocy”, „wiem, że ktoś potrzebuje pomocy” – drugiego ani trzeciego prawie nikt nie zakreślił. Nikt nie zgłosił samotnych na Wigilię, którą organizowała pobliska restauracja, choć ogłaszał o niej przez dwa miesiące. Piętnastu samotnych znalazł sam, chodząc po kolędzie.

I jeszcze dlatego tamtego świata żal, że łatwiej było nawiązać kontakt z młodzieżą, dziećmi. – Bo one były – Zelga zastanawia się nad właściwym określeniem – skupione i przez to bardziej otwarte.

Takie dzieci można jeszcze znaleźć na prowincji. W adwencie pojechał na rekolekcje pod Grójec. I zdumiał się – cała szkoła na roraty przyszła, dzieciaki zaczepne: wyrywają się do śpiewu, do rozmowy. A jakie mają przebłyski! – „Maryja była łaski pełna, to znaczy jej życie było pełne przyjemności, czy przeciwności?” A one: „Przeciwności”. – Taka intuicja.

– Widać, że wielkie miasto niszczy – konkluduje Zelga. Więc chodząc po kolędzie, robi coś nie do pomyślenia w dawnym świecie. Coś, co pomaga przedrzeć się przez murek rozproszenia, półobecności: – Przybijam – pokazuje, jak się w tym celu zwija pięść – z młodym „żółwika”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...