Odkrywcy

Czy chodzenie po kolędzie ma sens? Prawdziwe życie toczy się do momentu, kiedy ksiądz przekracza próg cudzego domu, i od momentu, kiedy go opuszcza. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008




I zdarza się, że rola pocieszyciela wydaje się ks. Gillowi nie do udźwignięcia. To wtedy, gdy spotyka żony alkoholików, matki kilkorga dzieci. A te dzieci chorują, a ci ojcowie je biją. To kobiety o charakterystycznych, odrętwiałych twarzach, bo z biegiem lat cierpienie odebrało im zdolność dziwienia się czemukolwiek. I bywa – wraca ks. Gill z kolędy i modli się o nadzieję dla samego siebie. To znaczy, żeby nie popadł w rozpacz, bo ładny to pocieszyciel, którego też trzeba pocieszać.

Gdyż na Targówku, inaczej niż na Ursynowie, nie dezintegracja jest problemem – tutaj przecież każdy każdego zna – tylko to, że wszyscy potrzebują pocieszenia. Pewnego dnia zauważa proboszcz, że ministrant pochłania na Mszy cukierki (na Targówku dzieci po szkole przychodzą do kościoła, bo wiedzą, że tu są słodycze). Zwraca mu uwagę. A on: „Proszę księdza, ja jestem głodny”.

Po tym, jak Gill to usłyszał, założył Stowarzyszenie Dzieci Targówka, miasto trochę dorzuciło, firma Procter&Gamble;, wolontariusze, i teraz setka dzieciaków, wszystkie w parafii, są objęte jego działalnością, tak że głodny chodzić nie powinien już nikt. Na obozy, kolonie też można wyjechać, na kółka zainteresowań uczęszczać w wyremontowanych szkolnych salkach, więc gigant rura to już nie jest jedyny plac zabaw.

Na jedno tylko trzeba uważać, żeby te dzieci jednakowo obdzielać, bo bywają dla siebie okrutne. Wystarczy, że jedna rodzina dostaje z opieki społecznej sto złotych więcej, a już skaczą sobie do oczu, bo bieda wyzwala zawiść, zatruwa.

Więc puka ks. Gill po kolędzie od drzwi do drzwi, patrzy, co komu potrzebne najbardziej, i albo załatwia doraźną pomoc finansową, albo pracę jakąś dorywczą, albo paczki z prowiantem.

I dziwna rzecz: w dzielnicy znikających domów Pana Boga nie obarcza się winą za zły los, jak to bywa w szczęśliwszych miejscach. Tu wyczuwa się jakąś pokorę, pogodzenie właściwe ludziom, którzy sięgnęli dna i przywykli do jego widoku. I nawet gdy szukają ukojenia w alkoholu, w pewnym sensie stoją na baczność.


Klucznik


Gdyby wikary Krzysztof Gidziński nie wylądował w parafii indywidualistów, może kolęda by go do tego stopnia nie wciągnęła. Otwiera mu np. drzwi muzułmanin. No i trzeba od razu taką modlitwę wymyślić, żeby się nie spłoszył. Więc proponuje do Boga Wszechmogącego. – W porządku – kiwa głową gospodarz. Potem gadają. A tak ten muzułmanin oblatany w dokumentach Kościoła, tak Pismo Święte poznał, że mu ks. Gidziński proponuje: – Może pan przyjdzie z wykładem do naszego kręgu biblijnego?

Kiedy indziej zaprasza Gidzińskiego rodzina wątpiąca, która przyjechała z pracy zagranicą i urządza właśnie kolację dla znajomych. Chodzi o to, żeby go przemaglować z książki „Kod Leonarda da Vinci”.

Jesteśmy w Sopocie, mieście o najwyższym w Polsce procencie ludzi wykształconych, w przeszło dziesięciotysięcznej parafii Michała Archanioła. Kościół, monumentalny, strzelisty, niemal przylega do luksusowych apartamentowców, jeszcze kilka lat temu nieistniejących. Z innej strony do starych poniemieckich kamienic, w większości odnowionych – w jednej z nich mieszka Donald Tusk. Wokół niemało domów jednorodzinnych i willi. Bieda, przyczajona w komunalnych blokach, nie rzuca się tu w oczy. Bo w Sopocie bezrobocie jest symboliczne. I nawet teraz, poza sezonem, kiedy miasto drzemie, poczujesz tu klimat strojnego kurortu – co to niczym modnisia w lustrze – przygląda się z zadowoleniem własnemu odbiciu w wodach zatoki.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...