Czy chodzenie po kolędzie ma sens? Prawdziwe życie toczy się do momentu, kiedy ksiądz przekracza próg cudzego domu, i od momentu, kiedy go opuszcza. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008
Najtrudniej o klucz, gdy trafia się księdzu para niesakramentalna i nic się nie da zrobić, bo ona albo on już kiedyś wzięli ślub w kościele z innym partnerem, który nadal żyje. Wydawać by się mogło, że jak zasugerujesz tym ludziom białe małżeństwo, to wyrzucą cię za drzwi, popukają w głowę. A oni nie – słuchają. I co roku znajdują się tacy, którzy tę decyzję podejmują. Potem przychodzą i mówią: „Proszę księdza, łatwo nie jest, ale myśmy dzięki temu odkryli nowy wymiar uczucia, zbliżyliśmy się do siebie i przez to, że możemy wreszcie przyjmować komunię, uspokoili”. – Więc czy nie zadziwia – pyta ksiądz Krzysztof – ten heroizm wiary?
I zdarzają się wikaremu takie zadziwienia zarówno w przedwojennych kamienicach, jak i nowoczesnych apartamentowcach, z którymi jednak jest taki problem, że mało kto tam mieszka, bo przeważnie zostały kupione przez zamożnych ludzi z innych miast i krajów jako lokata kapitału albo pod wynajem. Mieszkańcy starych przykościelnych bloków wiedzą, kiedy apartamentowi letnicy wracają tam, skąd przybyli: zazwyczaj po dwóch tygodniach na balkonach suszą się inne ręczniki.
Często w tych luksusach pomieszkują zakontraktowani przez bogate firmy pracownicy, czasem bogatsi studenci – oni też się kiedyś wyprowadzą. Jednak stopniowo, choć powoli, rośnie liczba stałych lokatorów, przeważnie młodych i w średnim wieku, którzy przyjmują kolędującego księdza. – To dlatego – twierdzi ks. Gidziński – że człowiek, bez względu na zasobność kieszeni, ma potrzebę zakotwiczenia w jakiejś wspólnocie, w jakiejś przestrzeni duchowej, przynależności do oswojonego terytorium, na którym chrzci się i posyła do pierwszej komunii dzieci, idzie na pasterkę i żegna długoletnich sąsiadów.
I nic a nic się nie obawia ksiądz wikary, że dostatek te potrzeby wyruguje, bo gdyby tak było, to w bogatej Ameryce już dawno zniknęłyby kościoły, nie kwitłoby przyparafialne życie kulturalne, filantropijne, religijne. Ten sam proces – jest przekonany – będzie się rozwijał i u nas, a tu, w parafii św. Michała, na pewno już się rozpoczął. A gdyby miał odpowiedzieć, jaki warunek musi być spełniony, żeby w nieco kapryśnym Sopocie go nie zahamować, to by się nie wahał: – Żeby nie było przepaści między tym, co głosimy z ambony, a tym, jak żyjemy. Żebyśmy dawali świadectwo wiary. Ten gniew, który spada na duchownych, gdy łamią zasady, nie bierze się z ludzkiej małoduszności, tylko z tęsknoty do sacrum. Jeśli uszanujemy, terytoria kolędy będą się powiększać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.