Czy chodzenie po kolędzie ma sens? Prawdziwe życie toczy się do momentu, kiedy ksiądz przekracza próg cudzego domu, i od momentu, kiedy go opuszcza. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008
Gdyby ks. Tomasz Gill nie trafił do dzielnicy znikających domów, pewnie do dziś nie odnalazłby sensu kolędy. Ta dzielnica nazywa się Targówek Fabryczny – najbiedniejsza w Warszawie.
Kiedy niespełna pięć lat temu został proboszczem parafii Zmartwychwstania Pańskiego, Gill o Targówku wiedział sporo. Na przykład, że zanim zaczęły znikać stąd domy, w czasie II wojny światowej zniknęło cztery tysiące mężczyzn, bo ich wyłapali i rozstrzelali Niemcy.
Domy pierwszy raz zaczęły znikać za Gierka, kiedy władza zarządziła, że na tym terenie ma być sam przemysł, bez burżuazyjnych reliktów. Przyjechały buldożery, przedwojenne kamienice zrównano z ziemią, a mieszkańców wysiedlono – z ponad dziesięciotysięcznej parafii zostało tylko tysiąc dusz z kawałkiem. Dlatego wydaje się, że drewniany kościół, wybudowany przed wiekiem z podkładów kolejowych, urwał się z choinki: stoi na jakimś pustkowiu, w sąsiedztwie gigant rury należącej do przedsiębiorstwa grzewczego. Na tę rurę wspinały się i skakały z niej miejscowe dzieci.
Drugi raz domy zaczęły znikać w wolnej Polsce – te nieliczne, ocalałe. Przychodzi człowiek w jakiejś sprawie do urzędu dzielnicowego, podaje adres. A urzędnik: – Taki adres nie istnieje, nie ma takiej kamienicy – widać, wyburzyć zapomnieli, ale z dokumentów wymazali. I koniec, radź sobie obywatelu sam.
Domy, nawet te, które przetrwały administracyjny niebyt, znikają każdego dnia: rozsypują się, bo lokatorom przez dziesięciolecia nie wolno było ich remontować, nie mieli przecież prawa tu żyć. Pójść dokądś – też nie. Dopiero niedawno radzie osiedla udało się wywalczyć pozwolenie na zakładanie mieszkaniowych enklaw.
Nic więc dziwnego, że kiedy ks. Gill przyjechał do swojej parafii, pierwsze, co zobaczył, to znikającą plebanię: walące się ściany, zmurszałe podłogi, odpadający tynk, straszny fetor. Żadnych mebli. W dachu dziury. Jak lał deszcz, to prosto na głowę.
Gill: – Zobaczyłem to i zapłakałem. Choć na Targówku roztkliwianie się nie jest w cenie.
Tę plebanię po odzyskaniu niepodległości wybudowali mieszkańcy z materiałów po zburzonej cerkwi, żeby pokazać figę carowi, który zabraniał wznosić katolikom świątynie po tej stronie Wisły. To był dworek, piękny, zaprojektowany przez słynnego Stefana Szyllera. Kiedy wkroczył tu pierwszy proboszcz, wokoło nie było dróg, w czasie roztopów ludzie pływali na baliach – więc zaczął te drogi budować, osiedle elektryfikować. W piwnicy zainstalował piec i wędzarnię, żeby chleb i wędliny rozdawać. Kolejny proboszcz, w 1943 r. wstawił na plebanii nowe szyby i ludzie powiedzieli, że to dobry znak, znaczy idzie ku lepszemu.
Tu parafia była symbolem odnowy, centrum pociechy. Od proboszczów zawsze oczekiwało się pomocy. Tymczasem przedstawia się ksiądz Tomasz na pierwszej Mszy i prosi: „Gdyby ktoś miał na zbyciu jakieś krzesło, stół, to ja wdzięczny będę”.
Cisza. Prawdopodobnie to w tej ciszy rozstrzyga się coś, co zaważy na przyszłej relacji nowo przybyłego z miejscowymi: jakieś zadzierzgnięcie więzi między frasunkiem pierwszego a biedą drugich. W tej ciszy kryje się również źródło nieodległych już przeżyć, które sprawią, że Tomasz Gill straci do kolędy dystans.
Bo już od następnego dnia ludzie zaczynają znosić na plebanię rozmaite sprzęty. – Wszystko, co tu się znajduje – Gill pokazuje na drewniane siedzisko i szafki w kuchni mozolnie odbudowywanego dworku – mi przynieśli. Podzielili się. A przecież sami prawie nic nie mają.
Tak pokazali mu drogę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.