Płaszcz w szafie jest płaszczem ubogiego

Ubogimi środkami można zmieniać świat. Gdy w naszej pomocy uczestniczy jak najmniej pośredników, tworzy się więź... Tygodnik Powszechny, 4 maja 2008



Ktoś się tych namiotów pozbył. Jedna z organizacji założyła w tym obozie ogrodzony szpital i lekarze przyjmowali w nim tych, którzy byli się w stanie do niego doczołgać. Inni umierali. Nasza wspólnota, która też tam działała, wzięła dziecięcy wózek, dwie pielęgniarki, leki i opatrunki. Dziewczyny szły do leżących przy drodze, a jeśli ktoś musiał trafić do szpitala, zawiadamiały chłopaków, którzy przenosili go na plecach. Pomogli tak kilku tysiącom ludzi. Tymczasem, zanim przyjechały ekipy z agend ONZ, w sąsiednich krajach remontowano dla nich luksusowe hotele z klimatyzacją.

Gdy słyszymy o korupcji w agendach ONZ albo o tym, że pomoc humanitarna trafia do lokalnych kacyków, jak mamy ufać organizacjom? Skoro nasze datki mają się zmarnować, nie robimy nic.

Nasza wspólnota – a jesteśmy nędzarzami – zorganizowała zbiórkę, wynajęła ukraiński samolot transportowy, a następnie ciężarówkami ludzi z miejscowego Caritasu dostarczyła pomoc do obozu, gdzie rozdawano ją bezpośrednio. Było zero strat. Zero. Oczywiście, nie każdy ma takie możliwości. Ale można działać podobnie na lokalnym szczeblu: np. założyć w parafii niewielkie koło, które nawiąże bezpośredni kontakt z ludźmi pracującymi w Afryce. W Beninie i Togo prowadzimy niewielki fundusz stypendialny dla sierot. W Polsce zbieramy pieniądze, a nasza wspólnota na miejscu opłaca kilku dzieciom szkołę. By młody człowiek mógł później sam zarobić na życie.

Ważna rzecz: podstawą jest rozdanie żywności, bo głodujący nie będzie się uczył zawodu, ale kolejny krok to sprawienie, by mógł sam zarabiać na życie. Bardzo modne jest ostatnio mówienie o ekonomii społecznej, ale tylko dlatego, że ogromne pieniądze unijne poszły na konferencje na jej temat. Czyli pieniądze idą na konferencje, a nie na samą ekonomię społeczną.

Najlepiej gdy na drodze pomocy jest jak najmniej pośredników, by mieć kontrolę przynajmniej nad tym, co się z naszą pomocą stało. Sponsorom dzieci w Afryce wysyłamy o każdym dziecku informację. Każdy pomaga konkretnemu dziecku i wie np., jak ono się uczy.

Oczywiście, pewna pula naszych darowizn musi pokryć koszty biurokracji – chociażby przekaz pieniężny. Ale chodzi o proporcje, a to można już sprawdzić.

Pomoc z jak najmniejszą ilością pośredników daje poza wszystkim jeszcze ogromną satysfakcję i – co ogromnie ważne – buduje więź między ubogimi a tymi, którym się powiodło. I to dopiero jest w pełni chrześcijańskie.

Zatem postanowienie sobie, że ograniczę swoją konsumpcję – to za mało. Potrzebny jest jeszcze gest dawania.

Dlaczego piątek w naszej polskiej katolickiej tradycji jest dniem bezmięsnym, skoro ser żółty i ryby są dużo droższe od pasztetówki czy kaszanki? Mógłby to być dzień dzielenia się: zjem tanią pasztetówkę, a oszczędzone pieniądze przeznaczę dla kogoś głodnego.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...