Między panowaniem a służbą

Skoro Bóg „Ojczyznę wolną nam przywraca, trzeba chcieć skutecznie Polski, powstającym władzom polskim nie odmawiać szacunku, a ich rozporządzeniom poddać się z uległością i karnością należną prawowitej władzy” Tygodnik Powszechny, 9 listopada 2008


Księża lgną do endecji

Z watykańskim dyplomatą współbrzmi to, co o księżach pisał w latach 1927-30 kard. Kakowski. Uważał, że „duchowieństwo katolickie w dobie powstania i organizacji państwa polskiego spełniało ciążące na nim zadania narodowe, jeśli nie lepiej, to w każdym razie nie gorzej od innych warstw społecznych. Ale i duchowieństwo popełniało błędy. Jednym z nich był brak życzliwości dla własnych władz państwowych, a nawet pewnego rodzaju niechęć ku nim.

Jeśli chodzi o episkopat z doby odrodzenia, najmniej można by mu zarzucić w tym względzie. Niższe duchowieństwo wszakże, w większości związane z partią Narodowej Demokracji, nie zawsze szło ręka w rękę z episkopatem pod względem stosunku do polskich władz świeckich, a nawet tu i ówdzie prowadziło z rządem walkę z kazalnicy, w pismach i na wiecach. Niechęć i uprzedzenie do rządów zaborczych duchowieństwo bezwiednie przeniosło na rząd polski”.

Znamienne: większość księży lgnęła nie do chadecji (jej program wyrastał ze społecznej nauki Kościoła), ale do endecji, głoszącej wyższość interesu narodowego nad innymi wartościami. Endecy, chcąc przełamać nieufność kół katolickich (zarzucających im ubóstwianie narodu), uszlachetniali swe słownictwo, zamieniając terminy: nacjonalizm, nacjonalista, egoizm narodowy na: myśl narodowa, narodowiec, samowiedza narodu.

Nie bez powodu papież Benedykt XV skierował do biskupów polskich w 1921 r. list, mający na celu odseparowanie księży od partyjnych sporów i agitacji, a skupienie się na ich misji kościelnej. Im częściej bowiem duchowni naukę o zbawieniu człowieka według Ewangelii zastępowali nauczaniem o zbawieniu Polski według programu endeckiej opozycji, tym więcej wiernych odwracało się od tak upartyjnionej religii, kierując się w stronę ugrupowań antyklerykalnych.

Takie skutki nadużywania religii dostrzegał arcybiskup krakowski Adam Stefan Sapieha.

Rachunek sumienia Sapiehy

„Kościół w Polsce mimo zewnętrznych pozorów świetności znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie” – stwierdził Sapieha, metropolita krakowski, podczas zebrania episkopatu w 1928 r. Główne zagrożenia mówca dostrzegał gdzie indziej niż główny nurt opinii kościelnej: „Mniej groźne bowiem są sekty, radykalizm i inni rozmaici nieprzyjaciele zewnętrzni niż to wewnętrzne rozprzężenie, jakie spostrzegamy”.

Słabnie więź wiernych z Kościołem, i to duchowni są winni, że wierni tracą do nich zaufanie. „Dążymy do panowania, a nie służymy. (...) Pragniemy posiąść wszelkimi sposobami wszelkiego rodzaju dobra tego świata. (...) Jest naszym najważniejszym obowiązkiem zerwać z tą fatalną tradycją, odpokutować za dawne winy i zwalczyć ten nieszczęsny egoizm światowy”.

Świeccy są przekonani, „że to, co się nazywa interesem Kościoła, jest właściwie interesem kleru, (...) który w ten sposób czerpie dochody, powiększa swoje znaczenie i wpływ, umacnia swe panowanie. Jesteśmy podobni do tych, co budują na piasku. Gdy bowiem mamy nieprzeliczone tłumy wiernych (...), równocześnie prawie radykalizm wszelki począwszy od socjalizmu, przez wyzwolenie aż do zupełnego bolszewizmu święci w tych samych rzeszach coraz to większe tryumfy! Szukamy przyczyny, nie mogąc sobie tego zjawiska wytłumaczyć.

Tymczasem jest ona jasna. Tak samo, jak oddaliliśmy się my od przykazań Chrystusa Pana i stworzyliśmy sobie wygodny stan posiadania, który by można nazwać klerykalizmem, tak samo te masy świeckie stworzyły sobie swój egoizm. My łączymy to z okazałą dewocją, oni tak samo z zewnętrzną pobożnością. (...) Z naszej strony jedyna rzecz, która się udaje, to uroczystości rozmaite”.

Takich słów nie da się wytłumaczyć obawą przed wymykaniem się mas spod księżowskiego paternalizmu. W szczerym do bólu rachunku sumienia Sapieha opisał realia inaczej, niż czyniono to w listach pasterskich i na ambonach. Ukazał problem, z jakim Kościół boryka się od wieków: pobożność, która z wychowawczyni moralności staje się często jej wyręczycielką. Poru¬szanie tego tematu zostanie w PRL (a potem już nie?) zaniedbane. Byle nie zrażać świętej frekwencji „umiłowanych dzieci Bożych”, oklaskujących chętnie piętnowanie grzechów – pod warunkiem, że są to grzechy cudze, partyjne i rządowe.


«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...