Wyznanie Czesława Kiszczaka – który twierdzi dziś, że jako szef MSW kazał podwładnym fałszować esbecką dokumentację – robi wrażenie powstałego na zamówienie polityczne. To kolejny etap w zakłamywaniu dyskusji o PRL. Tygodnik Powszechny, 18 stycznia 2009
Wszystko zaczęło się pod koniec lat 90., gdy okazało się, że zeznający w procesach lustracyjnych jako świadkowie byli oficerowie SB systematycznie wybielają swych dawnych tajnych współpracowników. Interpretując po latach podpisane przez siebie wtedy dokumenty, w których fakt tajnej współpracy z SB przeważnie nie pozostawiał najmniejszej wątpliwości, teraz sprowadzali te kontakty do rangi nieistotnych dla ówczesnego aparatu przemocy, a wartość drobiazgowej, prowadzonej przez lata dokumentacji – do rangi wytworów własnej radosnej twórczości. Zeznania tych świadków zwykle sądy uważały za kluczowe.
W ten sposób esbecy, którzy byli podporą systemu, zyskiwali – i to w majestacie prawa utworzonego dla rozliczenia tamtego systemu – przywilej autorytatywnej jego oceny. Tak powstała wizja przeszłości, w myśl której esbecy spędzali czas popijając herbatę w biurze i nawet jeśli spotykali się z ludźmi, których sami wtedy określali jako tajnych współpracowników – nadając im pseudonimy, numery rejestracyjne, przypisując do określonych spraw operacyjnych przeciw niepokornym, uzyskując od nich konfidencjonalne informacje o osobach rozpracowywanych, zlecając do wykonania pewne zadania na rzecz SB etc. – nawet w takim wypadku cała ta wytężona praca po kilkudziesięciu latach okazywała się nie mieć znaczenia.
Najprostszym zaś sposobem pozbawienia jej ex post znaczenia było podważenie wiarygodności dokumentacji, opisującej te działania. Zatem: esbecy spędzali czas popijając herbatkę w biurze, a dla uzasadnienia swego istnienia przed zwierzchnikami masowo produkowali dokumentację nieistniejącej agentury.
To była faza pierwsza manipulacji.
Tak to trwało do 2006 r., gdy w czasie procesu Małgorzaty Niezabitowskiej esbek Robert Grzelak – zidentyfikowany na podstawie dokumentacji, którą częściowo sam wytworzył jako oficer prowadzący tajnego współpracownika o pseudonimie „Nowak” – skonfrontowany z tymi dokumentami nagle oświadczył, że informacje od TW „Nowaka” w rzeczywistości zostały wpisane przez niego, Grzelaka, do donosów tego tajnego współpracownika na podstawie wiedzy pochodzącej z podsłuchu. Według Grzelaka te donosy były fikcją; fikcją była też rejestracja Niezabitowskiej jako TW.
Odtąd nastąpił cudowny wysyp fikcyjnych rejestracji i towarzyszący mu wysyp „dobrych esbeków”, którzy powodowani wyrzutami sumienia po latach oświadczali, że swoich TW rejestrowali bez ich zgody i wiedzy. Tak rozumianego „swojego” esbeka miała Zyta Gilowska, miał abp Henryk Muszyński, miał go też Lech Wałęsa. Ten ostatni złożył przed prokuratorem zeznania rojące się od sprzeczności, a w oświadczeniu dla prasy już jednoznacznie zaprzeczył, jakoby Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB.
Przed wydaniem tego oświadczenia kpt. Edward Graczyk (uprzejmie proszę PT Kolegów Dziennikarzy nie mylić mnie z tym panem) złożył wizytę w biurze Wałęsy. Pytany przez radio RMF o wyjaśnienie tego faktu, były prezydent odpowiedział, że to jego prywatna sprawa.
To była faza druga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.