Dlaczego jedne kościoły pękają w szwach, inne zieją pustką? Dlaczego wokół o. Góry zbierają się tysiące młodych ludzi, a o. Kłoczowski nie czyta z ambony listów Episkopatu? Jeśli zatrzymać się na poziomie deklaracji, powstaje obraz idylliczny. Spróbujmy zejść głębiej Tygodnik Powszechny, 15 marca 2009
Są oczywiście elity. Środowisko „Teologii Politycznej” prowadzi refleksję o wierze w kontekście demokracji i polityki, środowisko „Znaku” łączy refleksję filozoficzną i teologiczną, środowisko „Więzi”, które jesienią powołało pierwszy w Polsce chrześcijański think tank, patrzy na wiarę z punktu widzenia rzeczywistości społecznej, „Christianitas” wskazuje na dziedzictwo tradycji...
Na poziomie parafii bywa jednak gorzej. Małżeństwo katolików w Krakowie, dość ekscentrycznie się ubierających, od lat było lektorami w swoim kościele. – Kiedyś podszedł do nas proboszcz i powiedział, że jedna z parafianek wyraziła zastrzeżenia co do naszej obecności, bo „czy aby strojami nie naruszamy powagi ołtarza” – opowiada mężczyzna. – A proboszcz dodał: „Też się nad tym zastanawiam”, sugerując, żebyśmy odpuścili .
Skąd takie reakcje? Klerycy, wchodząc w okres psychicznego dojrzewania, trafiają najczęściej w cieplarniane warunki seminarium, odgrodzonego od problemów, które w tym samym czasie stają się udziałem ich rówieśników. Do pewnego tylko stopnia problem ten rozwiązują parafialne praktyki podczas studiów. W większości przypadków jest tak, jak pisała w „TP” 47/08 socjolog Maria Rogaczewska: „Kleryków chroni się przed zjawiskami, z którymi i tak się później zetkną w parafii. Kształtuje się w nich brak pewności siebie.
Niewiele dowiadują się o zarządzaniu finansami, byciu liderem, problemach społecznych i duchowych ludzi innych niż prawowierni katolicy. Rzadko mają okazję zetknąć się z kobietami, a to one będą stanowić większość ich współpracowników”. W efekcie do rzadkości należy sytuacja, żeby świeckich wciągano do aktywnego zarządzania parafią: wciąż brakuje zaufania wobec rad parafialnych czy ekonomicznych.
Położenie znacznie większego nacisku na dojrzałość kandydatów do kapłaństwa widać np. w ruchu Opus Dei: przyjmowani są jedynie kandydaci, którzy zaznali życia, zdobyli pracę i samodzielność. W Polsce dominikanie wprowadzili trzy lata temu roczny obowiązkowy postulat „na zewnątrz” – żeby maturzysta wchodząc w mury zgromadzenia nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Zastanowić się też trzeba nad liczbą seminariów duchownych: znacznie ich przybyło po reorganizacji struktur administracyjnych Kościoła w 1992 r. Nie pozostało to bez wpływu na poziom nauczania.
Zresztą boom powołań do kapłaństwa powoli słabnie. Według danych przedstawionych przez bp. Wojciecha Polaka, szefa Krajowej Rady Duszpasterstwa Powołań, do seminariów diecezjalnych i zakonnych w 2008 r. wstąpiło 953 kandydatów, a jeszcze cztery lata temu było ich 1500. Diecezjalne seminaria przyjęły w ubiegłym roku o 10 proc. mniej kandydatów niż w latach poprzednich.
Inne istotne zagadnienie związane z nauczaniem – to katecheza szkolna. Zostawiając na boku spór polityczny wokół jej obecności w szkołach (choć zdarza się, że księża donoszą proboszczom, które dzieci na nią nie uczęszczają), możemy zapytać o jakość. Nie można obwiniać księży-katechetów, że im się „nie udaje”, jeśli przełożeni wbrew predyspozycjom księdza wysyłają go do nauczania.
Dlaczego na tak ważnym odcinku Kościół nie stawia wyłącznie na jakość? Że organizacyjnie by podołał, świadczą szkoły katolickie: prowadzone w dużej mierze przez zakony, cieszą się zazwyczaj wysoką renomą, jak liceum Pijarów w Krakowie czy Nazaretanek w Warszawie. A z dotychczasowych dyskusji na temat religii w szkole wynika, że młodzi nie szukają ideologizacji wiary, ale ewangelizacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.