W Kościele nie da się uciec od podziału: księża i wierni, my i oni, aktorzy i publiczność, dawcy i biorcy. Te relacje nie mogą być jednak polemiczne. Tygodnik Powszechny, 28 czerwca 2009
W sztuce Bergmana „Po próbie” stary reżyser Henryk Vogler rozmawia z aktorką Anną Egerman. „Przedstawienie teatralne – mówi reżyser – powstaje wówczas, gdy są pod ręką trzy elementy: słowo, aktor, widz. To wszystko, czego trzeba. Tylko tyle trzeba, żeby stał się cud. Takie jest moje przekonanie, moje najgłębsze przekonanie”.
„Czy to kwestia moralności?” – pyta Anna. „Myślę, że nasza sztuka jest moralna – odpowiada Vogler. – Przez »moralną« rozumiem »określoną prawem«. Ten, kto złamie prawo, będzie ukarany, a kara jest jedna: brak kontaktu. Odbiorca pozostanie niemy, obojętny, pasywny. Grasz na próżno, nic nie usprawiedliwia twojego istnienia, równie dobrze mogłabyś nie żyć”. „Aktor, który nie dociera do odbiorcy, jest więc osobą niemoralną” – konstatuje Anna. „Prawdziwy aktor – mówi Vogler – zawsze dociera. Przebije się wbrew roli, partnerom, reżyserowi, dekoracjom, będzie poruszający, niepokojący, żywy”.
Ten fragment przywołałem niegdyś na kazaniu prymicyjnym. Wydawał mi się dobrym modelem do opisu tego, czym jest głoszenie słowa Bożego podczas liturgii i samo kapłaństwo. Ksiądz na ambonie podobny jest do aktora. Jego zadaniem też jest nawiązanie kontaktu, przebicie się przez „czwartą ścianę”, by dotrzeć do odbiorcy. W konsekwencji istnieje także kaznodziejska „niemoralność”, która polega na braku kontaktu, wzajemnym niezrozumieniu mówiącego i słuchającego. Słuchacz „pozostaje niemy, obojętny, pasywny”.
W porządku komunikacyjnym (bo nie teologicznym) można by powiedzieć takiemu kaznodziei to, co aktorowi: „Mówisz na próżno, nic nie usprawiedliwia twojego istnienia, równie dobrze mógłbyś nie żyć”. Co więc zrobić, by głoszący słowo Boże stał się „poruszający, niepokojący, żywy”?
Teatr i rytuał
Liturgię często porównuje się do teatru. Nieco na wyrost mówi się, że to theatrum sacrum. Przyczyną jest podobieństwo zastosowanego środka – słowa, interpretowanego i wzmocnionego gestem, ale przecież słowa. By zdarzył się cud teatralnego spotkania, potrzebni są aktor i widz. Czy w misterium liturgii i w teatrze chodzi o ten sam cud? Celem teatru pozostaje katharsis, czyli – jak przypomina Kopaliński – „rozładowanie uczuć pod wpływem sztuki”.
W liturgii nie chodzi o rozładowanie uczuć. Kaznodzieja, który mierzy skuteczność przepowiadania wzruszeniem słuchacza, niewiele rozumie. Sytuacja przypomina wtedy przestrogę z Listu św. Jakuba o złym słuchaczu, który „podobny jest do człowieka oglądającego w lustrze swe naturalne odbicie. Bo przyjrzał się sobie, odszedł i zaraz zapomniał, jakim był” (Jk 1, 23-24). Katharsis bywa terapeutyczne, ale nie odmienia ludzi. Liturgia ma własny komunikacyjny cud, wykraczający poza teatr. To uwielbienie Boga i uświęcenie człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.