Kapłanem jest ten, kto pomaga bliźnim podtrzymywać wiarę w sens wszystkiego, co jest – zwłaszcza wiarę w sens niepojętego i gorszącego faktu, jakim jest istnienie zła. Tygodnik Powszechny, 2 sierpnia 2009
Herezja klerykalizmu
Jezus swoją wierność światu objawia przez to, że ten świat tworzy. Jeśli więc chcę Mu towarzyszyć, mogę być i świeckim, i duchownym – jeśli taki podział ma jeszcze sens. Profesor Stefan Swieżawski mówił przecież, że „największymi herezjami są fideizm i klerykalizm”, a „klerykalizm polega na tym, że świeccy nie są dostatecznie zaangażowani w Kościół”; i dalej, że „klerykalizm jest skutkiem bardzo głęboko sięgającego dualizmu, który łączy się z gnozą.
W gnozie pierwszych wieków ludzie dzielą się na dwie kategorie: na pneumatyków i somatyków, ludzi ducha i ciała. Pneumatykami są – tak się utarło – duchowni, a somatykami świeccy. Mówi się: duchowieństwo, a czy my, świeccy, nie jesteśmy duchowni? Tak więc już sama nazwa »duchowieństwo« jest gnostyczna.” („Alfabet duchowy”).
A zatem, jeśli chcę współdziałać z Chrystusem kapłanem, nie mam innego wyjścia, jak trzymać się mocno tego kawałeczka rzeczywistości, tego miejsca, w którym Bóg mnie postawił. Nie mogę przestraszyć się (owszem: mogę się bać, i to śmiertelnie) świata, w którym Bóg mnie umieścił, ale nie mogę nim gardzić i czekać lepszych czasów, by dopiero wtedy pokazać, co potrafię. Mówiąc językiem Biblii: mam ożywiać umarłych, a to znaczy budzić i podtrzymywać radość życia w moich braciach.
Można tę posługę ująć od innej strony i mówić, że kapłanem jest ten, kto pomaga bliźnim podtrzymywać wiarę w sens wszystkiego, co jest, zwłaszcza wiarę w sens niepojętego i gorszącego faktu, jakim jest istnienie zła. Zła sięgającego korzeniami nie tylko głębi naszego człowieczeństwa, ale również głębi nieba, bo tam przecież zło najpierw zaistniało.
Jeśli tak, to na niewiele zda się ekskomunikowanie sprawców i walka z pedofilią, aborcją i eutanazją, czy też walka z tymi, którzy nie widzą niczego złego w orzekaniu kary śmierci – jeśli najpierw nie zastanowimy się, skąd się te zjawiska biorą. Może stąd, że katechizacja, formacja kleryków, nasze kazania i listy pasterskie, nie tylko nie pomagają Kościołowi zachwycić się życiem, pokochać je, a przeciwnie: zniechęcają do życia.
Nie chodzi o hurraoptymizm, o infantylny, zakonno-księżowski uśmieszek na eksport, bo obliczony na robienie dobrego wrażenia, ale – jak mówi Ignacy z Loyoli – o towarzyszenie człowiekowi w jego zmaganiu się z egoizmem, a więc z korzeniem grzeszności. Czyli z jednej strony odwodzenie go od takiego sposobu życia, który sprawia, że staje się on (w niczym nie ubliżając Stwórcy) jakąś bezdenną czarną dziurą. Cokolwiek i ktokolwiek doń się zbliży, zostanie niepostrzeżenie, gwałtownie wciągnięty, uwięziony, wchłonięty.
Powołaniem biskupa, prezbitera i diakona nie jest podcinanie skrzydeł przyjaciołom Boga, a przeciwnie: dbanie o to, by nikomu nie zabrakło odwagi do lotu, wyższego lub niższego, szybszego lub wolniejszego, w zależności od potrzeby. Chodzi o taką odwagę, jaką odznaczał się ojciec Pierre Teilhard de Chardin, który nawet wbrew władzy kościelno-zakonnej dotrzymał wierności swojemu naukowemu sumieniu. Wiedząc, że nauka też jest drogą do Boga, twierdził, że Bóg stworzył człowieka rozumnym i inteligentnym, po to by mu powierzyć dalsze losy ewolucji Świata.
Swoją drogą, nie sądzę, by nam, prezbiterom, wystarczył jeden patron, nawet jeśli jest nim Jan Maria Vianney. Z bardzo prostego powodu. Konstytucja o liturgii mówi, że „liturgia nie wyczerpuje całej działalności Kościoła”, więc do Jana muszą dołączyć inni, którzy pracują na obrzeżach Kościoła, poza świątynią, i którzy pomagają szukającym Boga znaleźć Go wśród chrześcijan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.