Banki mogą umieścić nad okienkiem „Kredyty” cytat z Jezusa: „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie”. Ale już po pożyczce nie ma co liczyć na ich ewangeliczny radykalizm. Tygodnik Powszechny, 24 stycznia 2010
Czasami trzeba się odwrócić
Radykalizm ewangeliczny nie jest wyrażeniem ze słownika windykatorów. Co nie znaczy, że ewangeliczne zapisy nie są – choć zupełnie opacznie – realizowane. Niejeden bank czy kasa zapomogowo-pożyczkowa mogłyby wyryć w marmurze i umieścić nad stoiskiem „Kredyty” cytat z Jezusa: „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5, 42).
Trudno nie zgodzić się z tezą Zygmunta Baumana, że przeszliśmy z epoki książeczki oszczędnościowej do epoki karty kredytowej. Ostateczna konieczność, jaką kiedyś był kredyt, stała się powszednim i wcale niewstydliwym zwyczajem. „Na kreskę” żyją już nie tylko biedni, ale i bogaci, choć kreska kresce nierówna. Banki, kasy i instytucje kredytowe oferują pożyczki i kredyty dla bez mała każdego, bez żyrantów, zabezpieczeń, potwierdzeń. W reklamach słyszymy, że wystarczy dowód osobisty. Skutki bywają, dosłownie, opłakane. Zdarza się, że spłata kredytu zamienia się w rodzinny dramat i osobistą tragedię.
Odpowiedź na pytanie, kto jest winny temu stanowi, nie jest prosta. Najłatwiej winę zrzucić na klientów, bo „mają swoje lata i wiedzą, co robią”. Nie chcę używać słów typu „żerują”, ale zdaje się, że niejedna instytucja udzielająca kredytu – mówiąc delikatnie – wykorzystuje niewiedzę, nieświadomość czy naiwność ludzi. Jeśli prawdą jest, że w skrajnych przypadkach jednej osobie udziela się łącznie kilkudziesięciu kredytów, to moralnej współodpowiedzialności za skutki takiego stanu rzeczy nie ponoszą wyłącznie klienci.
Czy stopień ryzyka niespłacalności kredytu nie przekracza czasem poziomu racjonalności, utrzymania którego winien jest nie tylko pożyczkobiorca, ale i pożyczkodawca? Może wymagam cudów, ale czy banki nie powinny częściej odmawiać kredytu – i to nie tylko ze względu na ryzyko straty własnej, ale ze względu na szerzej rozumiane dobro człowieka, w którym nie widzi się jedynie potencjalnego kredytobiorcy na święta? Być może – przewidując, że trudno będzie dopomnieć się o zwrot – czasami lepiej odwrócić się od tego, kto prosi?
Wiem, że brzmi to karykaturalnie, ale odnosi się czasami wrażenie, że niektóre agresywne instytucje bankowe i parabankowe udzielają pożyczek i kredytów „niczego się za to nie spodziewając”, tzn. mając świadomość niezbyt wielkiej ściągalności pieniędzy. Ale, być może, już nawet ta niewielka ściągalność, pobrane prowizje i odsetki gwarantują, że odzyska się więcej, niż się pożyczyło. Bez względu na społeczne, moralne i ludzkie koszta. Poza tym – w ramach ostatniej deski bankowego ratunku – są jeszcze windykatorzy. A ci bywają skuteczni, choć jest to skuteczność wieloznaczna.
Więcej niż grzesznicy
Jezusowe postulaty i współczesne praktyki kredytowo-windykacyjne to moralne antypody, choć często można im przypisać te same ewangeliczne słowa. Czy jest coś pośrodku?
Ekonomia nauczyła się rozróżniać między kredytem inwestycyjnym a konsumpcyjnym. Pierwszy stał się nieodzownym elementem rodzinnej ekonomii. W wielu krajach Kościół zaangażował się w tzw. mikrokredyty, o których świat usłyszał w 2006 r., gdy laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został ich pomysłodawca Bengalczyk Muhammad Junus. Niewielkie sumy w biednych krajach pozwalają nędzarzom, z którymi nie chce rozmawiać bank, rozkręcić mini interes i stanąć na nogi. Czasami po prostu nie da się uzbierać potrzebnej sumy i wtedy koniecznością staje się zaciągnięcie kredytu.
A co z kredytem konsumpcyjnym, szybką pożyczką na święta? „Dobry zwyczaj, nie pożyczaj”. To „nie pożyczaj” możemy rozumieć jako: „nie pożyczaj od kogoś czegoś”, czyli jako przestrogę dla potencjalnych pożyczkobiorców. Ale obawiam się, że nie jest to zgodne z sarmacką naturą, której od wieków przyświecała zasada: „Zastaw się, a postaw się”. Kultura karty kredytowej i łatwość uzyskania pożyczki jest dla tej postawy świetną pożywką.
Polacy znaleźli się pomiędzy – w schematycznym uproszczeniu – protestancką oszczędnością a wschodnią rozrzutnością, gdzieś pomiędzy „mieć” i „korzystać”. I jedno kusi, i drugie. Nic zaskakującego. „I grzesznicy to samo czynią”. Ale „posiadać” w chrześcijańskim rozumieniu nie znaczy wcale mieć po to tylko, by mieć, ani też mieć po to, by korzystać, ani nawet po to, by – choć to konieczne dla rozwoju – inwestować.
„Posiadać” to znaczy mieć, by dawać. By pożyczać „niczego się za to nie spodziewając”. Trudne? Owszem, co nie znaczy, że niemożliwe.
Tylko bankom nie wierzcie, gdy tak mówią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.