Dwa najważniejsze atrybuty chrześcijańskiego Boga, najwyższa dobroć i wszechmoc, w konfrontacji z naoczną i niekwestionowaną obecnością zła w świecie rodzą ową najtrudniejszą do usunięcia aporię chrześcijaństwa, największe wyzwanie dla wiary i rozumu chrześcijanina Znak, 9(616)/2006
Koncepcja zła rozumianego jako brak dobra posłuży w XVII wieku Gottfriedowi W. Leibnizowi do rozwinięcia słynnej wizji optymizmu metafizycznego i zbudowania najsłynniejszej chrześcijańskiej teodycei (czyli obrony doskonałości Stwórcy wobec niedoskonałości stworzenia). Klasyczny podział zła według Leibniza każe wyróżnić dwa jego podstawowe rodzaje: zło fizyczne (brak porządku w naturze) oraz zło moralne (brak dobra w postępowaniu człowieka). W obydwu przypadkach – jak widać – zło występuje w swoim prywacyjnym charakterze (dlatego też Leibniz wyróżnia trzeci, najogólniejszy rodzaj zła, zło metafizyczne rozumiane jako brak). Sam w sobie podział ten nie jest specjalnie odkrywczy: zło jako nieszczęście (trzęsienia ziemi, powodzie, zarazy itd.) od zła moralnego odróżniali także starożytni pogańscy myśliciele. Jednak wpisanie go w doktrynę chrześcijańską wprowadza jedno szalenie istotne novum: oto o ile dla myślicieli greckich tylko drugi rodzaj zła (zło moralne) wiązał się z winą, o tyle dla chrześcijan wierzących w Boga Stworzyciela pytanie o odpowiedzialność rozciąga się także na zło fizyczne: „dlaczego Bóg dopuszcza naturalne nieszczęścia?”, „dlaczego wszechmocny Bóg nie usunie zła ze świata?”, „czy rzeczywiście jest wszechmocny?”.
Dwa najważniejsze atrybuty chrześcijańskiego Boga, najwyższa dobroć i wszechmoc, w konfrontacji z naoczną i niekwestionowaną obecnością zła w świecie rodzą ową najtrudniejszą do usunięcia aporię chrześcijaństwa, największe wyzwanie dla wiary i rozumu chrześcijanina, największy, by posłużyć się określeniem Józefa Czapskiego, „skandal metafizyczny” zachodniej kultury. Albo bowiem – jak chcieli gnostycy – Bóg nie jest doskonale dobry i zło pochodzi od Niego, albo jest doskonale dobry, ale już nie wszechmocny, skoro jakaś moc od Niego niezależna
wprowadza zło do świata.
Postulat optymizmu metafizycznego Leibniza, tak niemiłosiernie wyśmiany przez Woltera w Kandydzie, próbuje wyjść poza tę aporię. Bóg nie chce zła – pisze Leibniz – ale je dopuszcza z pewnych istotnych powodów. Jakie to powody? Otóż świat stworzony przez Boga nie jest doskonały. Doskonały być nie może, bowiem suma doskonałości przysługuje tylko Stwórcy. Stworzenie musi się choć trochę różnić od Stwórcy (czyli być nieco gorsze), bo w innym wypadku byłoby od Niego nieodróżnialne. Jaki jest zatem świat, w którym żyjemy? Jest najlepszy z możliwych. Bóg miał do wyboru niepoliczalnie wiele różnych wersji stworzenia, z których najpierw wykluczył światy niemożliwe (logicznie sprzeczne), a ze zbioru światów możliwych wybrał taki, w którym uszczerbek dobra (zło) jest minimalny, jednak wciąż na tyle duży, by gwarantować „wytworzenie” jak największej „ilości” dobra. Tak jak bowiem zło do swego istnienia wymaga dobra (a wtórnie – jego braku), tak dobro wynikające z ludzkich czynów
wymaga wyjściowo pewnej „ilości” zła, któremu mogłoby zaradzić. Każdy dobry czyn jest odpowiedzią na zaistniałe zło. Gdyby nie było w świecie ludzi pokrzywdzonych, niepełnosprawnych, potrzebujących pomocy, nie byłoby także możliwości odpowiadania na zło, jakie ich dotknęło, dobrem płynącym z czynów.
Najwyższa harmonia musi zatem zostać okupiona wyjściowym cierpieniem. Wyjaśnienie Leibnizowskie czyni zadość zasadom logiki, ale czy nie sprzeciwia się bodaj bliższej człowiekowi wrażliwości moralnej? Rozpaczliwe pytanie, jakie wkłada Dostojewski w usta Iwana Karamazowa: czy ostateczne szczęście ludzkości warte jest niezawinionego cierpienia choćby jednego niewinnego dziecka, czy można w ogóle budować czyjekolwiek szczęście na cierpieniu? – wymyka się matematycznym spekulacjom Leibniza. Nie ma innej odpowiedzi niż ta, jakiej udziela – wbrew sobie, wbrew swojej głębokiej, choć nieco naiwnej wierze Alosza – „nie jest warte”, „nie można”.
Odrzucenie chrześcijańskiej teodycei, więcej – zaniechanie jakichkolwiek prób spekulatywnego mierzenia się z faktycznością zła, nigdy nie wydawało się tak oczywiste jak po doświadczeniach II wojny światowej, po tragedii Holokaustu. Bodaj po raz pierwszy w dziejach ludzkiej myśli rzeczywistość zamknęła usta filozofom. Niewyobrażalny rozmiar zła w paradoksalnym połączeniu z jego przerażającą, „urągającą myśli banalnością” (Hannah Arendt), spowodowały, że w przekonaniu wielu myślicieli każda próba racjonalizacji, rozumowego okiełznania zła okazuje się żałośnie niewystarczająca. Co zatem pozostaje? Uparcie i wbrew wszystkiemu wymądrzać się, szukając dla zła rozsądnego usprawiedliwienia? Czy też – za Hansem Jonasem – przyjąć wizję Boga niewszechmocnego, doskonale dobrego, ale pozbawionego mocy przeciwstawiania się złu, oddającego człowiekowi całkowitą wolność działania i współcierpiącego z nim, gdy z wolności robi haniebny użytek? A może po prostu przyjąć z godnością porażkę rozumu i milczeć, milczeć w obliczu tego, co wymyka się wszelkim spekulacjom?
***
Michał Bardel - ur. 1976, dr filozofii, wykładowca w Wyższej Szkole Europejskiej w Krakowie i Collegium Civitas w Warszawie, p.o. redaktora naczelnego „Znaku”.