Jak to możliwe, że „Solidarność” – wielomilionowy ruch społeczno-polityczny i organizacja związkowa, która walczyła z systemem komunistycznym na tyle skutecznie, że doprowadziła do kompromisu ze stroną partyjno-rządową oraz do wyborów, które wygrała, obecnie nie istnieje jako zinstytucjonalizowana siła polityczna? Znak, 10/2006
Nie wystarczyło jednak „odebrać” tym pierwszym – trzeba było „dać” tym drugim. Ale skąd wziąć, by dać? W systemie komunistycznym wszelkie zasoby należały lub były kontrolowane przez struktury partyjno-państwowe. Dlatego w społeczeństwach postkomunistycznych zasobów „do przejęcia” praktycznie nie było. W Polsce istniały dwa potencjalne rezerwuary zasobów (materialnych, organizacyjnych i ludzkich): Kościół i „Solidarność”. Kościół nie wsparł partii politycznych, co trudno kwestionować. Ale partii (w liczbie pojedynczej lub mnogiej) nie wsparła także „Solidarność”, jedyna siła zorganizowana – jak partia komunistyczna – w skali kraju. Po 1989 r. „Solidarność” nie miała spójnej strategii wobec partyjnego pluralizmu: stanowiła zaplecze drużyny Lecha Wałęsy, ale jej nie kontrolowała, dystansowała się od partii, ale w 1991 r. wystawiła swoją wyborczą reprezentację, weszła do Sejmu i przyczyniła się do skrócenia jego kadencji, wspierała powstanie AWS, by wycofać się na pozycje czysto związkowe. Ostatnio wspiera PiS.
Można rozumieć ambiwalentną postawę władz związku. Nie było, jak się wydaje, społecznego przyzwolenia na przekształcenie „Solidarności” w partię. Ale była potrzeba wpływania na politykę. Można to robić albo poprzez konsekwentną, jawną i zobowiązującą współpracę z partią lub partiami, albo poprzez utworzenie i wywianowanie nowej partii. Formą pośrednią, długo praktykowaną na przykład w Wielkiej Brytanii czy Szwecji, było zbiorowe członkostwo: członkowie związków zawodowych (i innych organizacji) automatycznie stawali się członkami partii. Choć obecnie nie jest to automatyczne, to struktura organizacyjna Labour Party pozostaje złożona, a w latach 90. około połowa środków finansowych tej partii pochodziła ze źródeł związkowych.
Skoro już wspomniano o pieniądzach dla partii, to trzeba stwierdzić, że i tę sprawę zaniedbano. Początkowo sytuację regulowała liberalna ustawa o partiach politycznych z 1990 r. oraz ordynacje wyborcze (od 1993 r.) określające, która partia dostanie jak dużą dotację stanowiącą rodzaj rekompensaty za koszta kampanii wyborczej. Dopiero nowela z 2001 r. ustawy o partiach politycznych (z 1997 r.) zagwarantowała partiom subwencje z budżetu na cele statutowe. Obecnie obowiązujące regulacje prawne dotyczące finansów partyjnych kształtowały się więc do 2001 r. I znowu mówić można o wieloletnim opóźnieniu.
Podsumowując: elity solidarnościowe i postsolidarnościowe nie zagwarantowały partiom politycznym stabilnych podstaw prawnych ani środków niezbędnych do powstawania i sprawnego funkcjonowania partii nowych, które – w warunkach wyrównanego startu – byłyby w stanie podjąć skuteczną rywalizację z partią postkomunistyczną. Nie sposób określić, ile w tych zaniedbaniach było niedoceniania sił komunistycznych, które upadek systemu przeżyły, ile niezrozumienia systemu demokracji parlamentarnej, a ile innych powodów (przeciążenia problemami, konfliktów między różnymi środowiskami postsolidarnościowymi itp., itd.).
Do tych zaniedbań i zaniechań dodać trzeba jeszcze jedno o charakterze społeczno-politycznym. Scharakteryzowałam członków pierwszej „Solidarności” jako ludzi pamiętających o swojej przynależności, odrzucających przeszłość i opowiadających się za zmianami, prodemokratycznych i głosujących na „swoich”. Dlaczego tak rzadko zwracano się do nich? Dlaczego tak rzadko ich mobilizowano, na przykład w kampaniach wyborczych?