Nad Putinem krąży widmo prawdy. Katastrofy, która grozi władzy, jeśli na nieboskłonie zakłamanej rzeczywistości, w której przebywa, dosięgnie ją rzeczywistość prawdziwa. Jeśli w Rosję Pozorów wedrze się Rosja Faktów. Znak, luty 2008
Transparenty, billboardy, afisze, hasła, ulotki nie propagowały partii, nawet tej najważniejszej, proputinowskiej Jedna Rosja, lecz jego samego. „Plan Putina – planem Rosji. Zwyciężymy”, „Moskwa głosuje na Putina”, „Putin to nasz wybór”, „Putinie, jesteśmy z tobą” skandowało, potrząsając portretami idola, 10 tysięcy młodzieży z organizacji Młoda Gwardia zwiezionej do centrum Moskwy na Plac Maneżowy. – Czy wierzycie w Rosję? – pytał z telebimu lider Jednej Rosji Borys Gryzłow. – Tak!!! – odpowiadało 10 tysięcy gardeł. – Czy wierzycie w prezydenta? Czy wierzycie w siebie? – Tak!!! Tak!!! Tak!!! – Kto jest waszym prezydentem? – pyta przez megafon Julja Zimowa, komisarz proputinowskiej partii młodych Nasi i szef dziecięcej organizacji Miszki. – Wujek Wowa! – wykrzykuje kilka tysięcy dzieciaków zebranych pod Kremlem. A dzielna Julia oświadcza przez mikrofon: – Chcemy, by Władimir Władimirowicz był naszym przewodnikiem i liderem, by wskazywał nam drogę!
Rezultaty głosowania nie wymagają komentarza: na przykład w Inguszetii frekwencja wynosiła ponoć 98 procent (nieprawda: 28 – twierdzą inguskie portale organizacji obrony praw człowieka), w Czeczenii podobnie – 100 procent, a w Mordowii nawet 106 procent. O manipulacjach przy urnach wspominać nawet nie warto, tak były nachalne. Wrzucanie przygotowanych kart wyborczych, szachrajstwa przy podliczaniu głosów… Nic nowego, jak zwykle, od lat (jedyne uczciwe wybory to elekcja Borysa Jelcyna na prezydenta Rosji w 1991 roku).
Wkrótce po tym, jak został prezydentem, Władimir Putin zlikwidował niezależne media, wydał restrykcyjną ustawę dotyczącą tworzenia partii (konieczne wtedy 10 tysięcy potwierdzonych notarialnie podpisów dziś zamieniło się już w 50 tysięcy), ograniczył możliwość przeprowadzania manifestacji, mityngów, nawet pikiet, sparaliżował niezależne od władz referendum, zniósł wymogi frekwencji przy wyborach (ważna jest jakakolwiek liczba głosujących), podniósł (do 7 procent) próg wyborczy. Nieco później wydał walkę wszystkim partiom opozycyjnym, potem i organizacjom pozarządowym. Czyżby te instrumenty – delikatnie mówiąc – autorytaryzmu okazały się tak niewystarczające, że prezydencki prestiż muszą wspierać dziesięcioletnie Miszki?
Dzisiaj obraz przyszłej władzy jest mniej więcej jasny: prezydentem – dotychczasowy wicepremier Dmitrij Miedwiediew, premierem – dotychczasowy prezydent Władimir Putin. Dlaczego ten wyścig do prezydenckiego fotela wygrał Miedwiediew, a nie drugi wicepremier Siergiej Iwanow? Przecież od roku telewizja poświęcała im obu tyle samo czasu w wieczornych informacjach. Czy dlatego, że Putinowi potrzebny jest teraz, dla złagodzenia dyktatorskiego obrazu władzy w Rosji, łagodny liberał (Miedwiediew ośmielił się nawet krytykować uwięzienie Chodorkowskiego), a nie srogi przedstawiciel „bloku siłowego”? Czy dlatego, że ten blok, jak szepcą, silnie osłabł, a „liberalny” się wzmocnił?
Niewiadomych tu tyle ile w kostce Rubika. Pożyteczniej się przyjrzeć temu, co pewne: podczas swego „wicemerowania” w Petersburgu za czasów mera Anatolija Sobczaka Władimir Putin stał na czele Komitetu Zewnętrznych Stosunków Gospodarczych. Ten Komitet kumulował ogromne pieniądze, które przeznaczał na rozwój i wspieranie własności miasta Sankt Petersburg za granicą. Istotnie – powstawały wille i hotele w Hiszpanii, nabywano nieruchomości w Londynie, nie tyle może dla miasta, ile dla jego przedstawicieli. (Od czasu do czasu wsparto jakiś klasztor prawosławny w Jerozolimie czy w Grecji). Oprawę prawną finansowym operacjom zapewniał młody, zdolny jurysta, absolwent – jak Putin – Uniwersytetu Leningradzkiego, cichy i skromny Dmitrij Miedwiediew. Nota bene, wszyscy zamieszani w związaną z nadużyciami finansowymi w Petersburgu sprawę karną nr 144 128 (piszę o tym obszernie w swojej książce Głową o mur Kremla) zajmują dziś (jak na przykład minister finansów Aleksiej Kudrin) najwyższe stanowiska w państwie.
O Miedwiediewie dziś wiadomo bardzo dużo: o jego żydowskim pochodzeniu, o garniturach najlepszych światowych marek, o wzroście (162 centymetry) i wąskich ramionach, o niezbyt sprawnym prowadzeniu rządowych programów reformy oświaty, zdrowia, remontów starych i budowy nowych domów. Nie wiemy tylko jednego: jak się zachowa, gdy zamkną się za nim ciężkie, złote drzwi Kremla. One otwierają się tylko od środka.
I nie wiemy też, na ile „agresywno-posłuszna większość” (jak Jurij Afanasjew nazywa społeczeństwo rosyjskie) odrzucając z wolna posłuszeństwo, zbliża się do granicy agresji. Tak czy inaczej wcale nieopozycyjne pismo „Wiedomosti”, typując człowieka roku 2007, obok Władimira Putina umieściło portret zatłuczonego na śmierć Jurija Czerwoczkina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.