Ruch myśli nie był dla Brzozowskiego dziedziną wyodrębnioną ze świata, ale częścią procesu erotycznego, który poprzedzał jednostkowe myślenie i ku czemuś innemu, wyższemu prowadził, nadawał myśleniu cel i treść. Tak pojmował humanizm. Znak, 11/2009
Podążać nie bez wątpliwości oczywiście, tylko raczej z wątpliwościami wliczonymi jako rodzaj ofiary w akt posłuszeństwa, czy też, jeszcze lepiej powiedziawszy, z wątpliwościami, które są samą materią tego aktu; bez których posłuszeństwo nie miałoby substancji i nic nie było warte. Na poziomie ogólnej formuły potrafi to sobie Brzozowski doskonale zracjonalizować – jest przecież woluntarystą metafizycznym; w swojej aptece intelektualnej na składzie ma choćby Bergsona. Byt i wola są dla niego ostatecznie jednym i tym samym. Dlatego katolicyzm nie jest według niego tylko poglądem; jest wyróżnioną postawą wobec świata – świadomym zjednoczeniem bytu i woli:
Może byśmy uprzytomnili sobie na razie, że prócz chrześcijańskiej – a gdybym miał tu miejsce, broniłbym tezy, że prócz katolickiej – nie posiadamy żadnej innej kultury, i że katolicyzm resp. chrześcijaństwo nie są teoriami, lecz właśnie pewnymi postawami życia wobec samego siebie, człowieka wobec samego siebie, jako swego działacza i dzieła, zarazem i jednocześnie: że są to właśnie fakty dziejowe, fakty naszego dziejowego istnienia, nie zaś pewne rywalizujące z innymi teorie o budowie wszechświata[10].
W katolicyzmie tym samym jest dzieło i działacz, tym samym jest byt i wola. Tylko dlaczego musi być to akurat (zdecydowanie „nieprzeczłowieczona” – dana bez możliwości dyskusji, bez instancji odwoławczej) wola tego, a nie innego kościelnego dostojnika? Bo Duch Święty tak chciał? Bo wybrała go i na właściwym miejscu o właściwym czasie obsadziła Opatrzność?
Ależ proszę bardzo, możesz w to sobie wierzyć, tylko że mnie Opatrzność wybrała w takim razie do tego, żebym traktował tę hipotezę z niedowierzaniem: przyjmij zatem podwójną predestynację albo wymyśl lepsze argumenty. Dostojnik kościelny, który rozstrzyga tego rodzaju decyzje, znajduje się przecież w samym środku skomplikowanej gry politycznej – w środku walki o władzę i o sam kształt władzy, o sens sprawiedliwości. Każdy przywódca Kościoła znajduje się w centrum walki takiej, jaką wiedli Sokrates i Trazymach w Państwie, aczkolwiek nie zawsze łatwo się zorientować, kto odgrywa w niej rolę Sokratesa, a kto Trazymacha, być może dlatego, że to właśnie jest dopiero przedmiotem walki.
Odziedziczone gesty, rytuały i słowa są tej walki materią, a jej formą jest eros, tyraniczne pożądanie, o bardzo mętnych proporcjach i pomieszanych wektorach – jednostkowych, grupowych, narodowych, dziejowych (tak jak w przywoływanym liście, który był po części odpryskiem polityki papiestwa związanej z doktryną wcześniej już wypracowaną dotyczącą zresztą spraw seksualności i rozrodczości; chodziło, jak się wydaje, przede wszystkim o umiarkowanie entuzjastyczną postawę niektórych redaktorów „Tygodnika Powszechnego” wobec kościelnej i politycznej zarazem kampanii o zakaz aborcji w Polsce, a miała ona szczególne znaczenie dla papieża Polaka – ale przecież bardziej osobiste i przypadkowe czynniki biograficzne ze strony Papieża również odgrywały tu swoją rolę, bo był on arcybiskupem krakowskim, a z „Tygodnikiem” przez całe życie był blisko związany).
Co tam zresztą list Papieża do redakcji. A Sylabus? A „przysięga antymodernistyczna”? „Przysięga” to rok 1910, wtedy właśnie, gdy Brzozowski zaczytuje się w pisarzach katolickich, w zwłaszcza w Newmanie. Jak pogodzić „przysięgę antymodernistyczną” – że nigdy nie pomyśli się, nawet na próbę, pewnych tez jako prawdziwych – z „zasadą humanizmu”?
Czego chciał Brzozowski od katolicyzmu, tym późnym okresie swojego krótkiego życia (zmarł w wieku Chrystusowym)? Gwarancji ważności dla każdej ludzkiej chwili i myśli. Gwarancji ważności dla codziennego zwykłego życia każdej jednostki. Ruch myśli nie był dla niego dziedziną wyodrębnioną ze świata, ale częścią procesu erotycznego, który poprzedzał jednostkowe myślenie i ku czemuś innemu, wyższemu prowadził, nadawał myśleniu cel i treść.
Tak pojmował humanizm. Humanizm stosowany jest tym, co nazywamy „humanistyką” – przestrzenią „sztuk wyzwolonych”, a więc godnych człowieka wolnego, człowieka panującego nad samym sobą. Nie takiego, który płynie z prądem, troszcząc się tylko o przeżycie, ale takiego, który bierze swój los w swoje ręce. Humanizm jest celem, humanistyka środkiem. Humanistyka musi więc być erotyczna – choć zarazem nie może być erotyczna, bo wtedy nie jest „wyzwolona”.
[10] S. Brzozowski, Przedmowa, w: J.H. Newman, dz. cyt., s. 77.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.