Ruch myśli nie był dla Brzozowskiego dziedziną wyodrębnioną ze świata, ale częścią procesu erotycznego, który poprzedzał jednostkowe myślenie i ku czemuś innemu, wyższemu prowadził, nadawał myśleniu cel i treść. Tak pojmował humanizm. Znak, 11/2009
W obu tych zwrotach swoich – ku erotyczności i przeciw niej – musi być jednak namiętna. Zajmujemy się humanistyką, czytamy i piszemy (jak gorączkowo, obsesyjnie, do ostatniego tchnienia, czytał i pisał Brzozowski), bo nam o coś chodzi, czytamy z perspektywy działania, ale nie działania pojętego redukcyjnie (tak jak seksualność redukuje erosa), ale działania, które Brzozowski, idąc w tym za Marksem dość samowolnie odczytanym, nazywa pracą, to jest przetwarzaniem siebie i całego społecznego otoczenia tak, aby żyć lepiej, pełniej, intensywniej, bardziej świadomie. Nie o to więc chodzi, że Brzozowskiemu serce wyrywało się na łożu śmierci „do mas, do roboty, do partii”, jak Waryńskiemu ze znanego wiersza.
On chciał rozumieć i zakładał, że ta praca rozumienia nie jest przedsięwzięciem indywidualnym, ale czymś na miarę narodu, a ostatecznie – za pośrednictwem narodu – na miarę ludzkości. To jest wezwanie do ruchu wzwyż, który nie powinien nigdy się zatrzymać. Ten ruch nie może pogodzić się z żadną przegrodą, żadną cenzurą, żadnym fałszem narzucanym przez pragnące nim rządzić instytucje. Nienawidzi wszelkiej zakazanej myśli.
Przypomnijmy dwa piękne przykłady tego, czym może być sztuka słowa, do czego może służyć pisanie (a w związku z tym – do osiągnięcia jakiego poziomu zobowiązana jest humanistyka), zaczerpnięte z literatury rosyjskiej XX wieku. Po pierwsze, wspaniała scena z Archipelagu Gułag, w której Sołżenicyn opisuje, z autentycznym podziwem, litewskich katolików robiących sobie różaniec z gałek chleba. Sołżenicyn poprosił ich, żeby i dla niego zrobili taki różaniec, ale dłuższy niż zwykły, składający się ze stu paciorków. Był mu potrzebny do uczenia się na pamięć wierszy, które układał i których w warunkach obozowych nie mógł zapisywać.
To, że z chleba powstaje rzecz służąca do modlitwy, ma samo w sobie zawrotną symbolikę. Ale puenta tej opowieści jest niesłychana: Sołżenicyn używa tego przeduchowionego chleba (efektu, powiedzieć można, „przeczłowieczenia głodu”) do tego, aby zatrzymać w pamięci poezję. To pokazuje dymensję, jaką może osiągnąć humanistyka. Humanizm to w końcu ruch zaczynający się od greckich sofistów, którzy kazali swoim uczniom uczyć się na pamięć wierszy i przemówień, po to aby uczynić ich silniejszymi w walce o władzę w demokratycznym
Założeniem tego ruchu był tyraniczny eros, władający każdą sferą życia człowieka. I oto Sołżenicyn uczy się na pamięć wierszy, po to aby ratować samą pamięć. Aby nie dać sobie odebrać przeszłości. Aby nie zostawić jej na pastwę kłamstwa. Podobną w duchu opowieść znaleźć można u Szałamowa, sławiącego trwałość śladu grafitowego zostawionego na drzewie rosnącym w tajdze. Tym może być literatura. Walczy ona o przetrwanie śmierci, ale nie w imieniu własnego tyranicznego „ja”, ale w imieniu ludzi, którzy skazani zostali na zniknięcie bez śladu. Walczy własnymi siłami, poślinionym ołówkiem i zeschniętą grudką chleba, nie ogląda się na opatrzność.
Jeśli więc literatura i wszystkie inne sztuki, którymi zajmuje się humanistyka, sięgają swą rozpiętością od domu Kefalosa, gdzie spierają się o sprawiedliwość filozofowie i sofiści, po ślad ołówka na sośnie, znający tylko jedną sprawiedliwość – trwanie dłużej niż żyją mordercy – nie powinniśmy trwonić czasu na skrupuły metodologiczne. To, jak czytamy, jest wtórne w stosunku do podstawowego pytania: po co czytamy i piszemy książki? Nie jesteśmy nigdy bezstronnymi bibliotekarzami – bibliotekarze nie czytają, musieli oślepnąć, aby nimi zostać. Nie obowiązuje nas w pierwszym rzędzie uczciwość filologiczna – wobec litery tego, co przeczytaliśmy, takiej, jaka nam się ona jawi, gdy nie jesteśmy pijani erosem. Ważniejsza jest uczciwość egzystencjalna, uczciwość wobec własnej myśli, wobec własnego pijaństwa, własnego szaleństwa, gniewu, żalu, współczucia.
Również wobec podziwu. Brzozowski zachwycił się Newmanem jako tym, który może być posłuszny zamiast niego. Brzozowski sam nie był zdolny do pokory, ale w osobie Newmana pokorę mógł smakować i się nią rozkoszować, nie praktykując jej. Pociągały go w katolicyzmie gwarancje dla każdej jednostkowej chwili, dla każdego wydarzenia i każdej myśli – gwarancje bezwzględnej ważności i gwarancje nieśmiertelności, za które wszakże zapłacić trzeba posłuszeństwem (gdy jednak przychodziło do płacenia rachunku, Brzozowski sięgał po portfel Newmana).
Ale może właściwszą postawą wobec Kościoła katolickiego i wobec Boga w ogóle nie jest przeżywane per procura posłuszeństwo instytucji, tylko bezinteresowny bunt, walka na słowa i myśli? Może Bóg chrześcijański (który jest też Bogiem żydowskim, Bogiem z którym walczył Jakub i inni prorocy, chcący na Nim wymóc błogosławieństwo dla swego ludu; tego chciał też Brzozowski) tym się rożni od wszystkich innych bogów, że ten, kto z Nim walczy – ale walczy, nie myśląc zupełnie o sobie, niczego dla siebie nie chcąc, myśląc tylko o sprawie, w imię której walczy, a zwłaszcza o innych, którzy do walki nie są zdolni – zbliża się do Niego raczej, niż oddala?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.