Temat kontemplacyjnej samotności jest tematem nie bardzo nadającym się do pisania czy mówienia. Powinno się mówić na ten temat niezwykle powściągliwie, wręcz szeptać, nie ma tu bowiem jakichś „wygadanych” ekspertów. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2007
Otóż w owym habitare secum jest zawarta cała droga „powrotu” do samego siebie: zarówno w aspekcie statycznym – czyli do siebie takiego, jakim jestem w danym momencie historii mojego życia, jak i w aspekcie dynamicznym – czyli do siebie takiego, jakim mnie od zawsze widzi Bóg, który mnie stworzył, i który bardzo pragnie, abym powrócił do swojej pierwotnej oryginalności. A to oznacza też ponowne, głębokie spotkanie się ze sobą. Odkrycie siebie na nowo. Przebaczenie sobie. Dogłębne zaakceptowanie siebie (wśród łez nieraz). To oznacza wreszcie pokochanie siebie na nowo, wolność wobec samego siebie, pogodne obcowanie ze sobą.
Istnieje ogromna trudność, wynikająca z braku doświadczenia, by zrozumieć, czym jest prawdziwa kontemplacyjna samotność. Św. Benedykt mówi, że dopiero po wielu latach przebywania we wspólnocie braterskiej można stać się zdolnym do tego, by odejść na pustynię i tam twórczo i owocnie przebywać z samym sobą. Jak to ze sobą? Wydawać by się przecież mogło, że człowiek (spragniony mistyki, samotności) nie odchodzi na pustynię, aby tam obcować z samym sobą, ale aby owiany „łagodnym wietrzykiem” obcować z samym Bogiem. Okazuje się jednak, iż powrót do pogodnego przestawania z sobą samym jest sprawą na tyle istotną, że jeśli nie nastąpi spotkanie, pojednanie, utożsamienie się ze sobą, to nie ma szans – ani na owocne przebywanie na pustyni, ani na kontemplacyjne zjednoczenie z Bogiem. Wtedy dopiero zaczynamy odkrywać, że jest to genialne: „wytrzymać” ze sobą samym: i ze swoją piękną oryginalnością, i ze swoimi biedami i udrękami.
Jeżeli nauczymy się pogodnie i twórczo obcować ze sobą samym (habitare secum), wówczas okazuje się, że nie musimy przed nikim „pajacować”, nie musimy nikogo małpować, nie musimy też na nic najemniczo zasługiwać. Nie potrzebuję ludzi będących obok mnie czy innych jako nianiek do towarzystwa, jako „polepszaczy” humoru, co jest jakąś formą uzależnienia. Inni dalej są mi potrzebni i ja jestem im potrzebny, ale w zupełnie nowy sposób: w większej wzajemnej wolności. Na tyle głęboko odkryłem swoją wewnętrzną oryginalność, niepowtarzalność, godność, wartość, iż nie uzależniam jej od opinii nikogo na świecie. I na nic nie muszę zasługiwać, na nic zarabiać jak najemnik. Moja mentalność, mój styl życia opiera się teraz na darmowości, na bezinteresowności, a nie na zasłudze.
To wszystko odkrywa się w samotności, sam na sam ze sobą i z Bogiem. Są w tej samotności takie chwile, które są rozkoszą, gdy przebywanie godzinami samotnie w celi czy na łonie przyrody jest autentyczną radością, a są też takie, które są udręką. Początkowo człowiek zastanawia się, niekiedy lekko poirytowany, co takiego z zewnętrznych warunków przeszkadza mu te chwile samotności przeżywać w wolności i pokoju. Zawsze potrafimy znaleźć jakieś mniejsze czy większe niedogodności w otaczającym nas świecie (ludziach, pogodzie itp.). Po pewnym czasie orientujemy się jednak, że nie tu jest istota problemu, że te wszystkie zewnętrzne niedogodności – choć czasem realne i dokuczliwe – nie stanowią przeszkód głównych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.