Każde pielgrzymowanie zaczyna się od jakiegoś wezwania, niekoniecznie tak spektakularnego jak powołanie Abrahama. Najczęściej przecież decyzja, by wyjść „z ziemi rodzinnej i z domu swego ojca", rodzi się stopniowo i bez fajerwerków. List 7-8/2007
Dziś, myśląc o Camino, przypominam sobie opowieść o wędrówce dwóch apostołów do Emaus (Łk 24, 13-35). Oto uczniowie Jezusa wychodzą z Jerozolimy, miejsca, gdzie wydarzyły się rzeczy wielkie, choć nie do końca dla nich jeszcze zrozumiałe. Po drodze rozmawiają o tym, co ich niepokoi. Dołącza do nich trzeci Pielgrzym - Jezus. Nie rozpoznawszy swojego Mistrza i Nauczyciela, trochę Mu się żalą, opowiadają o niespełnionych oczekiwaniach (A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela). Każdy na swoją pielgrzymkę i na swoje Camino zabiera jakieś intencje, jakieś sprawy do przemyślenia, często trudne i bolesne, bo ktoś zawiódł, nie dotrzymał słowa, nie sprostał… Tymczasem Ten, który obok nas wędruje i w ciszy wysłuchuje żalów i pretensji, to Chrystus Zmartwychwstały. Opowiada o Zbawieniu, o tym, że nie zawsze tak będzie, że zło to nie wszystko. Z Nim lżej i lepiej się wędruje. Kiedy nadchodzi noc, a w Hiszpanii szybko robi się ciemno, warto zaprosić towarzysza drogi do wspólnego stołu, podzielić się choćby najskromniejszym posiłkiem. Wtedy wydarza się cud. On błogosławi i łamie chleb. Wtedy oczy się im otworzyły i poznali Go (Łk 24, 31). Na Camino czasem trudno zobaczyć Chrystusa, ale jest jedno pewne miejsce - tam, gdzie sprawuje się Eucharystię.
„Z pomocą Bożą i św. Jakuba ukończyłam pielgrzymkę 16 września 2004". Ze wzruszeniem patrzyłam, jak w Santiago „urzędniczka Camino" odnotowuje to w Credencialu, a potem wypisuje elegancką Compostelę, która zawiśnie potem na ścianie mojego pokoju „w ziemi rodzinnej i w domu mojego ojca". Ostatni etap to łagodne i krótkie zejście z niedalekiego Monte de Gozo, gdzie trzeba wcześniej porządnie się wyszorować i wdziać ostatnie czyste ubranie. Żartujemy, humory dopisują, ale gdy na horyzoncie pojawiają się dwie charakterystyczne wieże katedry św. Jakuba (później będziemy tam uczestniczyć w sprawowanej w samo południe pielgrzymiej Mszy św., wieńczącej wspólną wędrówkę), nikt już nic nie mówi. W oczach stają łzy, te z bólu i zmęczenia, i te ze szczęścia i prawdziwego wzruszenia…
Intencja, z którą wędrowałam, o którą modliłam się każdym krokiem, nie została wysłuchana tak, jak ja chciałam. Ale wiem, że „serce we mnie pałało, gdy rozmawiał ze mną w drodze i Pisma mi wyjaśniał" (por. Łk 24, 32). I nie żałuję żadnego kroku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.